Teoretycznie tegoroczny Tour de France był wielkim antydopingowym zwycięstwem, ale francuscy kontrolerzy, którzy je odnieśli, nie potrafią być z niego dumni.
AFLD, czyli francuska państwowa agencja antydopingowa, nie złapała podczas wyścigu na niedozwolonym wspomaganiu żadnego kolarza, co nie zdarzyło się w TdF od lat. Jej pracownicy uważają jednak, że kolarze ani nie stali się uczciwsi, ani nie odstraszyły ich sankcje karne za doping zapisane we francuskim prawie. Czystą kartotekę tegoroczny wyścig zawdzięcza tylko temu, że Międzynarodowa Unia Kolarska (UCI) zapewniła niektórym ekipom bezkarność.
Szczególnie uprzywilejowana miała być według nich kazachska Astana, a w niej zwycięzca wyścigu Hiszpan Contador i największa gwiazda Touru Lance Armstrong.
AFLD swoje zarzuty formułuje w liście wysłanym do UCI i Światowej Agencji Antydopingowej (WADA), do którego dotarł dziennik „Le Monde”. Francuscy kontrolerzy wyliczają przykłady sytuacji, w których kontrolerzy przysłani przez UCI i WADA wchodzili im w paradę podczas przeprowadzania testów, dawali kolarzom Astany zbyt dużo czasu od powiadomienia o kontroli do pobrania próbki, źle je przechowywali, a czasami ogłaszali, kto zostanie poddany kontroli, już na pół godziny przed końcem etapu. „Le Monde” opisuje też sytuację, gdy w restauracji pełnej kolarzy kontrolerzy rozprawiali na głos, kogo mają na liście wytypowanych do zbadania. Zdaniem AFLD to wszystko zamieniło walkę z dopingiem w TdF 2009 w grę pozorów.
UCI odpowiedziała oświadczeniem, w którym przypomina, że zarzuty o faworyzowanie Astany były już weryfikowane podczas specjalnego dochodzenia i okazały się wymysłem. Oskarża również AFLD i jej szefa Pierre’a Bordry o szukanie rozgłosu.