[b][link=http://blog.rp.pl/blog/2009/11/30/karol-stopa-rotacja-wsteczna-lyk-tlenu/]Skomentuj na blogu[/link] [/b]
Dziś widać jednak, że mamy nowe rozdanie. Gdyby ludzie z ATP chcieli powtórzyć słynne zdjęcie w blokach startowych na bieżni, byłby kłopot z właściwym ustawieniem. Ci z najgorszych, skrajnych torów, Nikołaj Dawydienko i Juan Martin del Potro, odegrali w finale ATP role główne. Nie do końca jest jasne, co naprawdę stało się z obsadą torów środkowych.
Federer osiągnął kolejny wielki cel, bo został nr 1 na koniec roku. Awans do półfinału zawdzięcza jednak del Potro, który w tie-breaku drugiego seta, walcząc o dwa meczbole, wpakował w siatkę prosty forhend. Szwajcar w coraz krótszych przebłyskach wciąż jako jedyny gra tenis genialny, ale niestety biega też po korcie coraz wolniej i czasami psuje w dramatycznym stylu.
Kto i dlaczego odłączył od prądu Djokovicia, Nadala i Murraya, to kolejne fundamentalne pytanie. Każdy przypadek jest inny. W Londynie mecz Serba z Hiszpanem, w założeniu superszlagier, okazał się chyba najgorszym pojedynkiem turnieju, przebijanką na poziomie challengera. Elitarna czwórka słaniała się na nogach niczym bokser wagi ciężkiej w 12. rundzie po liczeniu. Nie było tym razem bandaży, łez i krwi, oglądaliśmy za to największych, którzy bardzo chcą, ale już nie mogą. Wróci zapewne stara piosenka o kalendarzu i długości sezonu. Tak naprawdę jednak – jak u pań – problem sprowadza się do coraz większej intensywności gry i wszechobecnej taktyki zabijania każdej piłki. Pod koniec roku daje to stan krańcowego wyczerpania najsilniejszych. Tak wyeksploatowani nie mogą grać jak Pete Sampras z Borisem Beckerem przy podobnej okazji, nie osiągają na korcie „stanu nirwany” ani nie „kroczą po wodzie”.
Barclays ATP World Tour Finals to gigantyczny sukces organizacyjny i frekwencyjny. Po nieudanych azjatyckich peregrynacjach wielki tenis wrócił do swych korzeni i na koniec roku otrzymaliśmy Wimbledon bis w ultranowoczesnej oprawie. Chyba po raz pierwszy na taką skalę wykorzystano w turnieju tenisowym grę świateł i dźwięku. W oddanym dwa lata temu gigantycznym obiekcie dało to iście kosmiczny efekt. Widowisko na miarę wielkich estradowych koncertów odbywających się tam na co dzień. Nazwa areny – O2 – sugeruje związek z europejskim gigantem telefonicznym.