Nie zawsze trzeba się będzie zrywać w środku nocy. Copa America chce się podobać również w Europie i są w programie spotkania o 20.30 i 21 naszego czasu, m.in. z udziałem broniącej tytułu i odnawianej z myślą o mundialu u siebie Brazylii. Ale kto chce oglądać Leo Messiego i innych wielkich z Argentyny, musi cierpieć, bo gospodarze wszystkie mecze grupowe mają o 2.45 (pierwszy, z Boliwią, rozegrali w nocy z piątku na sobotę). Ale dla tego turnieju warto nie spać, a dla Messiego i reszty w szczególności.
Ziemia splądrowana
Argentyński futbol to nie jest temat dla dziennikarstwa sportowego, tylko dla wielkiej literatury, legionu psychoterapeutów, a coraz wyraźniej widać, że i dla prokuratorów też. Niepojęte, jak kraj który przez ostatnie kilkanaście lat nauczył się eksportować piłkarzy jak wołowinę i soję, który był w tym czasie wielki w rozgrywkach do lat 20, wygrał igrzyska olimpijskie w Pekinie, pozbawił Brazylijczyków aury dyżurnych sztukmistrzów piłki nożnej - jak taki kraj może czekać już od 18 lat na wygranie jakiegokolwiek turnieju w piłce seniorskiej. Fakt, że jest to jednocześnie kraj futbolu splądrowanego: przez agencje menedżerskie, które sprywatyzowały rynek transferów, przez polityków szukających poklasku, działaczy z lepkimi dłońmi. Reprezentacja była tutaj i jest dojną krową, przy której każdy się pożywi, i która rywali dobiera sobie według klucza: kto da więcej za mecz towarzyski. Ale to nie tłumaczy wszystkiego. Brazylia też zna te problemy, a przez te 18 lat argentyńskiego czekania została dwa razy mistrzem świata i czterokrotnie wygrała Copa America.
Ostatnie dwie edycje mistrzostw kończyły się brazylijsko-argentyńskim finałem (w 2007 Brazylia wygrała 3:0, w 2003 dopiero po rzutach karnych). Trzeci z rzędu wydaje się naturalny. O sile Argentyny najwięcej mówi jej ławka rezerwowych, na której muszą czekać na swoją szansę tacy piłkarze jak Javier Pastore, Gonzalo Higuain czy Kun Aguero. Niedługo minie rok od pożegnania z trenerem Diego Maradoną i szaleństwem jako metodą prowadzenia drużyny. Przyszedł Sergio Batista, trener który triumfował z olimpijską Argentyną w Pekinie, i który potrafi coś co Maradonie umykało, czyli przyłączyć Leo Messiego do reprezentacji. Bo rok temu w RPA Messi, choć grał świetnie, to jednak czasami w oderwaniu od reszty kolegów, i nie doczekał się choćby jednej bramki. On, człowiek gol, strzelał je u Maradony rzadziej niż w co piątym meczu. U Batisty strzela częściej niż w co drugim.
Neymar, nastoletni milioner
Jeśli Batista przyszedł po Maradonie jako wielki sprzątający, to Mano Menezes jest dla Brazylii lekiem antydepresyjnym po szarzyźnie czasów Dungi. Z Maradoną, co by o nim nie powiedzieć, nie sposób było się nudzić. Z Dungą nie sposób było się bawić, a przynajmniej nie umieli tego Brazylijczycy. Jego reprezentacja była dla nich zbyt wyrachowana, za europejska. Menezes, trener pod którego ręką kiedyś odradzały się po spadkach do drugiej ligi Corinthians i Gremio Porto Alegre, ma przygotować na mundial w 2014 drużynę, która będzie tańczyła. Od początku stawiał na dwie młode gwiazdy Santosu: Neymara i Ganso, choć tego drugiego często zatrzymywały kontuzje. Neymar to perła wśród brazylijskich talentów, które jeszcze nie opuściły kraju. Ma 19 lat, irokeza na głowie, w miejscowej lidze bawi się z rywalami jak z dziećmi, zarabia miliony, bywa krnąbrny i czasami przesadza z popisywaniem się na boisku, ale oglądanie go to sama radość. Podobno jest o krok od Realu Madryt i można się tylko zastanawiać, jak klub mający już Cristiano Rolando pomieści w jednym miejscu tyle miłości własnej. Ganso to drybler, król podania i strzału z daleka, ale przede wszystkim piłkarz z wizją. Wielu widzi w nim następcę takich brazylijskich mistrzów jak Zico czy Socrates.
Maestro Tabarez
Kto może nie dopuścić do finału Argentyna-Brazylia? Akurat w tym Copa America w kandydatów do sprawienia niespodzianki wyjątkowo obrodziło. To w końcu Urugwaj, raz piękny, raz cwaniacki, zaszedł najdalej z Ameryki Łacińskiej w ostatnim mundialu, a Paragwaj skończył jak Brazylia i Argentyna w ćwierćfinale, ale zostawiając lepsze od nich wrażenie. Na ławce Urugwaju, zawsze niedocenianego, choć tytułów w Copa America ma tyle co Argentyna - 14 (Brazylia tylko osiem) wciąż jest Oscar Tabarez, trener arystokrata, smakosz literatury i pięknej gry, zwany po prostu Maestro Tabarez. Paragwaj wciąż prowadzi Gerardo Martino, argentyński specjalista od taktyki, który ustawia drużynę tak, że żaden rywal nie wyjdzie ze starcia z nią niepoturbowany. Chile, obok Hiszpanii i Niemiec ozdoba afrykańskiego mundialu, zmieniło jednego argentyńskiego trenera na drugiego. Odszedł Marcelo Bielsa, przyszedł Claudio Borghi, trener w typie Harry'ego Redknappa: z awersją do laptopów i analiz, ale oddychający dobrym futbolem.