Tak blisko finału drużyna z Amsterdamu nie była od 1997 r. Wówczas przegrała wyraźnie (2:6) w dwumeczu z Juventusem. Skończył się pewien etap, odszedł Louis van Gaal, a kolejni zatrudniani trenerzy nie potrafili nawiązać do sukcesów poprzednika. Nie dał rady Ronald Koeman, nie dał Danny Blind, ani Marco van Basten. Frank de Boer zdobył cztery tytuły z rzędu (2011–2014), ale wciąż brakowało spektakularnego występu w Europie.
Przez ostatnie dwie dekady wyzwaniem dla Ajaxu było już wyjście z grupy – czy to w Lidze Mistrzów, czy w Lidze Europy. Mało kto wierzył, że coś, czego nie byli w stanie zrobić ludzie z wielkim autorytetem, osiągnie człowiek bez nazwiska. 49-letni Erik ten Hag już w pierwszym pełnym sezonie pracy ma szansę zdobyć z zespołem potrójną koronę.
W niedzielę wywalczył puchar (pierwsze trofeum klubu od pięciu lat), w środę może dołożyć awans do finału Champions League, a za tydzień mistrzostwo Holandii. Jeśli tak się stanie, w półtora roku w Amsterdamie osiągnie więcej niż przez całą karierę.
Wieśniak na ławce
Pierwsze kroki jako piłkarz i trener Erik ten Hag stawiał w Twente Enschede. W latach 90. nie miał szans przebić się do reprezentacji. Nigdy nie grał w żadnym z klubów wielkiej trójki: Ajaxie, PSV Eindhoven i Feyenoordzie Rotterdam. Urodził się w liczącym ledwie 20 tys. mieszkańców Haaksbergen, co zresztą wytykano mu, gdy przyjechał do Amsterdamu.
Ze względu na swój akcent i ochrypły głos wyzywany był od wieśniaków, kibice i dziennikarze szydzili, że nie rozumie filozofii klubu, bo zawraca sobie głowę obroną, podczas gdy powinien skupić się na ofensywie, pressingu i dominacji. Śmiano się, że wybory, których dokonuje, są równie niezrozumiałe jak jego wymowa.