Kolejka była wyjątkowa: zwyciężali prawie wyłącznie goście. Można by na tej podstawie wyciągać jakieś ogólniejsze wnioski, gdyby nie to, że za tydzień może być odwrotnie. W ekstraklasie nie takie rzeczy już widzieliśmy i dlatego trudno narzekać na nudę. W 86 dotychczas rozegranych meczach goście wygrywali 34 razy, co podważa teorię o przewadze własnego boiska. Ale poziom nieco się podniósł, piłkarze walczą do końca, wiele bramek pada w ostatnich minutach. Jest co oglądać.
Przegrały trzy najlepsze drużyny poprzedniego sezonu i to z przeciwnikami nie tylko niżej notowanymi, ale niepotrafiącymi ustabilizować formy.
Śląsk latem wyprzedał pół drużyny, nieco później zwolnił trenera Oresta Lenczyka i kłopoty były nieuniknione. Zdaje się, że ani Zygmunt Solorz, ani prezydent Wrocławia Rafał Dutkiewicz, właściciele klubu, niemal po połowie, nie bardzo wiedzą, kogo zatrudnić. Tragedii jeszcze nie ma, ale jest wyraźny krok wstecz w porównaniu z poprzednim sezonem. Śląsk przegrał cztery spotkania.
Jan Urban, gdy pierwszy raz trafił do Legii, nigdy wcześniej nie pracował z drużyną seniorów. Na Legii się uczył, potem odszedł, ale wrócił już znacznie mądrzejszy, choć wciąż mało doświadczony. Trenerzy Jagiellonii Tomasz Hajto i Dariusz Dźwigała to są w tym fachu niemal debiutanci. Naturszczyki, kierujący się bardziej własnymi doświadczeniami wyniesionymi z boiska niż wiedzą zdobytą z lektury mądrych książek. Już mieli stracić pracę, ale Jaga wygrała w Poznaniu i wszystko się odmieniło. Największym atutem Jagiellonii jest jednak Tomasz Frankowski. Raz podał, raz strzelił i to wystarczyło do zwycięstwa nad Legią. W Białymstoku powinni go nosić na rękach.