Błaszczykowski jest w tej drużynie od sześciu lat. Dzień po triumfie z Realem tłumaczył mi w ośrodku w dzielnicy Brackel, gdzie Borussia ma swoje boiska, na czym polega fenomen tego klubu: że pod względem charakteru dobierane są nawet sprzątaczki i magazynierzy, że dyrektor i trener wydają się grać na jednym pianinie, a gdy Juergen Klopp twierdzi, że szukając piłkarzy, stara się omijać idiotów, bo później musi z nimi spędzać dużo czasu, wcale nie żartuje.
Przed meczem Borussii z Realem na trybunie prasowej zabrakło miejsc. Rzecznik klubu zapytał mnie, czy mogę usiąść na miejscu niby dla dziennikarza, ale bez pulpitu. Zgodziłem się, a kiedy z komputerem pod pachą dotarłem do swojego krzesełka, zrozumiałem, jak trudne staje przede mną zadanie. To było miejsce między kibicami, którzy rzadko siadają. Oni też się przerazili: Naprawdę będziesz tu pisał? – pytali.
Pisałem, bo czas gonił i szybko przekonałem się, że nie mogłem trafić w lepsze towarzystwo. Publika pomagała mi w pracy, jak mogła. Kibice przede mną siadali częściej niż inni, żebym mógł coś zobaczyć. Jak akurat patrzyłem na ekran, trącali mnie w ramię, gdy na boisku była jakaś groźna sytuacja. A kiedy podczas przerwy zostałem na miejscu, żeby nadrobić zaległości, na drugą połowę dostałem orzeszki, ciastka i wodę. Pod koniec meczu jedna pani zerknęła na ekran. – Nie znam polskiego, ale tytuł zrozumiałam – mówiła. „Lewandowski do historii”.
Może w Borussii pod względem charakteru dobiera się też kibiców?