To nowa antydopingowa moda: wyłapywanie całych grup. Tylko w tym roku wpadło za jednym podejściem a to siedmiu tureckich ciężarowców, a to siedmioro tureckich lekkoatletów, czterech kolarzy z Kostaryki, trzech kolarzy z Rosji. Wreszcie: pięcioro jamajskich lekkoatletów, w tym sprinterskie perły, Asafa Powell i Sherone Simpson. A na dokładkę, z innego rozdania, Tyson Gay. Niby sam, ale nie do końca, bo to szkolny kolega z Florydy, a kiedyś też treningowy partner złapanej niedługo wcześniej Jamajki Veroniki Campbell-Brown.

Przez hurtowników z Jamajki lekkoatletyka na najbliższy czas przejmie od kolarstwa dopingowy wór pokutny, którym się te dwa sporty wymieniają od lat. A rewolwerowcy będą się ostrzeliwać skrajnymi argumentami. Jedni, że trzeba zalegalizować doping, niech brojlery ryzykują życie, jeśli chcą. Drudzy, że trzeba wprowadzić dożywotnie dyskwalifikacje już za pierwsze przewinienie.

O legalizacji szkoda nawet dyskutować, to równie sensowne jak propozycja, by zalegalizować oszustwa podatkowe, skoro tyle osób próbuje. A dożywotnie dyskwalifikacje, choć to pomysł chwytliwy medialnie, nie obronią się w sądach powszechnych. Już z wydłużeniem kar za szczególnie obrzydliwy doping do ośmiu lat był kiedyś potężny problem prawny i trzeba je było wprowadzić na nowo, inną drogą, w powstającym właśnie nowym kodeksie antydopingowym WADA.

Sportowcy biorą, a my łykamy wątpliwe argumenty, reagując absurdalnie jak politycy, którzy na każdą aferę muszą odpowiedzieć nową ustawą. Nie trzeba żadnych sportowych kar śmierci, wystarczy wykorzystywać to, co już jest do dyspozycji. Gdy policja rozbija gang, ogłasza to jako sukces. Gdy kontrolerzy dopingowi rozbijają sportowe gangi, muszą się tłumaczyć, dlaczego ciągle ich sita są tak dziurawe. Dlatego nie płaczemy nad kolarstwem i lekkoatletyką, bo tam łowy trwają, płaczmy nad tymi, o których jest cicho. Za trzy tygodnie lekkoatleci zaczną mistrzostwa świata w Moskwie jak kolonię karną. A pływacy właśnie zaczynają swoje MŚ w Barcelonie w pełnym słońcu. I, jak nas do tego przyzwyczaili, bez żadnej potrzeby opłukania.