Niedziela w Gdyni. Felieton Stefana Szczepłka

Problem chuligaństwa piłkarskiego został sprowadzony do pytania: kto zaczął? Kibice Ruchu czy meksykańscy marynarze? Nie wiem, chociaż byłem na miejscu.

Publikacja: 20.08.2013 20:58

Stefan Szczepłek

Stefan Szczepłek

Foto: Fotorzepa, Ryszard Waniek Ryszard Waniek

W niedzielę rano obudziły mnie docierające do hotelu Gdynia chóralne okrzyki. Treści nie zrozumiałem, to, że wydają je kibice, nie ulegało wątpliwości. Znam ten charakterystyczny rytm ze stadionów. Około południa, kiedy szedłem na spacer bulwarem Feliksa Nowowiejskiego, mijałem odpoczywających w cieniu policjantów, schowanych za ogrodzeniem Muzeum Marynarki Wojennej. Nie miałem pojęcia, co robią, ale byli tam. Dopiero później usłyszałem, że trzeba było na nich czekać blisko godzinę, mimo że mieli 30 metrów do plaży.

Sens ich obecności zacząłem rozumieć, kiedy znalazłem się wśród młodych mężczyzn. Nie wiedziałem, że to kibice Ruchu. Byli wysocy, potężnie zbudowani, rozebrani do połowy szpanowali tatuażami, a porozumiewali się ze sobą za pomocą okrzyków. Twarze tych dżentelmenów nie zdradzały kontaktu z utworami Sławomira Mrożka, nie nosili więc po nim żałoby. Nie było to pożądane towarzystwo, ale można je było ominąć.

Tak zrobiłem. Poszedłem zwiedzić meksykański okręt szkolny Cuauhtemoc, który przycumował do nabrzeża Skweru Kościuszki. Marynarze o ciemnych twarzach witali zwiedzających, oprowadzali po pokładzie, ustawiali się do zdjęć. Na trapie młody Meksykanin podawał dziewczynom rękę, pomagając zejść na ląd. ?Przypomniałem sobie mundial w roku 1986. Dzięki gościnności i życzliwości meksykańskich gospodarzy był chyba najprzyjemniejszy ze wszystkich finałów mistrzostw świata, na których byłem. Kiedy na takich turniejach widzę roześmianych, ubranych na zielono meksykańskich kibiców, zawsze ich pozdrawiam, a potem kibicuję El Equipo Tricolor. To oni wymyślili wtedy „meksykańską falę”, która przyjęła się na całym świecie i jest symbolem jedności kibiców, bez względu na to, jakie koszulki noszą, jaki mają kolor skóry i do jakiego boga się modlą.

To jednak kibice zaczęli bójkę w Gdyni? Mamy lepszy zapis z monitoringu

Ruch był jednym z moich ulubionych klubów, ale zacząłem inaczej na niego patrzeć, kiedy usłyszałem od legendarnego Gerarda Cieślika, że czarny piłkarz zagra w Ruchu tylko wtedy, kiedy będzie pięć razy lepszy od naszego. To chyba nie była rasistowska uwaga, chodziło raczej o ochronę polskiej młodzieży przed pseudotalentami wciskanymi klubom przez menedżerów. Ale do dziś Ruch jest jedynym klubem ekstraklasy, który nie zatrudnił piłkarza z Afryki.

To także nie powinno być powodem do oskarżeń o rasizm. Ale co powiedzieć o kibicu Ruchu, który czekał na schodzącego do szatni piłkarza Polonii Warszawa, reprezentanta Polski Emmanuela Olisadebe, nabrał w usta piwa i splunął nim piłkarzowi w twarz? Może jakiś krewny tego kibica zaatakował w Gdyni meksykańskiego marynarza?

Ruch ma piękną patriotyczną kartę. Powstał jako klub polski w roku 1920, w okresie powstań śląskich. Dziś na koszulkach obok logo sponsora ma także serduszko Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Owsiak jest ostatnią osobą, która chciałaby być postrzegana jako patron bandytów.

Z chuliganami kręcącymi się wokół stadionów jest dokładnie tak jak z kibicami Ruchu. Nic nie jest czarno-białe, każda agresja ma swoje źródło, bijące zresztą często daleko od boiska. Tysiące wypowiadanych teraz słów, nie zawsze mądrych, tego nie zmienią. Trzeba się cofnąć do przyczyn.

Sport
Witold Bańka dla "Rzeczpospolitej": Iga Świątek i Jannik Sinner? Te sprawy dały nam do myślenia
Materiał Promocyjny
Przed wyjazdem na upragniony wypoczynek
Sport
Kiedy powrót Rosji na igrzyska olimpijskie? Kandydaci na szefa MKOl podzieleni
Sport
W Chinach roboty wystartują w półmaratonie
Sport
Maciej Petruczenko nie żyje. Znał wszystkich i wszyscy jego znali
Sport
Czy igrzyska staną w ogniu?