W niedzielę rano obudziły mnie docierające do hotelu Gdynia chóralne okrzyki. Treści nie zrozumiałem, to, że wydają je kibice, nie ulegało wątpliwości. Znam ten charakterystyczny rytm ze stadionów. Około południa, kiedy szedłem na spacer bulwarem Feliksa Nowowiejskiego, mijałem odpoczywających w cieniu policjantów, schowanych za ogrodzeniem Muzeum Marynarki Wojennej. Nie miałem pojęcia, co robią, ale byli tam. Dopiero później usłyszałem, że trzeba było na nich czekać blisko godzinę, mimo że mieli 30 metrów do plaży.
Sens ich obecności zacząłem rozumieć, kiedy znalazłem się wśród młodych mężczyzn. Nie wiedziałem, że to kibice Ruchu. Byli wysocy, potężnie zbudowani, rozebrani do połowy szpanowali tatuażami, a porozumiewali się ze sobą za pomocą okrzyków. Twarze tych dżentelmenów nie zdradzały kontaktu z utworami Sławomira Mrożka, nie nosili więc po nim żałoby. Nie było to pożądane towarzystwo, ale można je było ominąć.
Tak zrobiłem. Poszedłem zwiedzić meksykański okręt szkolny Cuauhtemoc, który przycumował do nabrzeża Skweru Kościuszki. Marynarze o ciemnych twarzach witali zwiedzających, oprowadzali po pokładzie, ustawiali się do zdjęć. Na trapie młody Meksykanin podawał dziewczynom rękę, pomagając zejść na ląd. ?Przypomniałem sobie mundial w roku 1986. Dzięki gościnności i życzliwości meksykańskich gospodarzy był chyba najprzyjemniejszy ze wszystkich finałów mistrzostw świata, na których byłem. Kiedy na takich turniejach widzę roześmianych, ubranych na zielono meksykańskich kibiców, zawsze ich pozdrawiam, a potem kibicuję El Equipo Tricolor. To oni wymyślili wtedy „meksykańską falę”, która przyjęła się na całym świecie i jest symbolem jedności kibiców, bez względu na to, jakie koszulki noszą, jaki mają kolor skóry i do jakiego boga się modlą.
To jednak kibice zaczęli bójkę w Gdyni? Mamy lepszy zapis z monitoringu