On kiedyś przegrywać przestanie, natomiast sytuacji Polskiego Związku Tenisowego (PZT) to nie poprawi. Dziś widać już wyraźnie, że prezes Krzysztof Suski, który miał być ratunkiem, nowym Ryszardem Krauze, to nieporozumienie. Łączy ich tylko jedno – obaj mają grające w tenisa dzieci i w związku z tym nadzieję, że Wimbledon kiedyś będzie ich. Monice Krauze się nie udało, syn pana Suskiego wciąż się stara sprostać ambicjom ojca. Ludzie, którzy sprowadzili i wybrali obecnego prezesa, dziś za to przepraszają i gotowi są pójść z pielgrzymką do Częstochowy, by wybaczono im ten błąd. Obiecanych przez Suskiego-sponsora pieniędzy nie ma (choć znów obiecuje, że będą), nie pojawił się też żaden inny strategiczny sponsor związku. Podczas dwóch spotkań Pucharu Davisa w Warszawie (z Australią i Chorwacją) okazało się, że dla PZT najważniejszy jest salon VIP. Tam był szampan i kawior, a w szatni polskiej drużyny nakazano liczyć butelki z wodą mineralną.
Prezes Suski sprawy istotne dla polskiego tenisa lekceważy, natomiast chce się grzać w cieple sukcesów takich jak ubiegłoroczny Wimbledon (dzięki temu był nawet w Pałacu Prezydenckim) i sprawić, by opinia publiczna zapomniała o tym, jakie były początki jego fortuny. Temu samemu służy działający przy PZT tzw. Klub Tyrmanda, do którego zaproszenie przyjęło kilkunastu przyzwoitych ludzi i paru cwaniaków. Wiele zachowań Suskiego – jak mówią jego podwładni – świadczy, że „Złego" rzeczywiście przeczytał, a prezesa spółdzielni Woreczek Filipa Merynosa uznał za wzór do naśladowania. Opór przeciwko Suskiemu w tenisowym środowisku narasta, ale nic się nie dzieje, bo ludzie się go boją (kto nie wie, o co chodzi, niech też przeczyta „Złego").
Gdyby ktoś sądził, że to nie ma związku z czarną serią Janowicza, byłby w błędzie, gdyż obecnym wiceprezesem PZT do spraw promocji jest ojciec tenisisty, który z Suskim już w ogóle nie rozmawia. W tej sytuacji PZT nie tylko nie może najlepszemu polskiemu tenisiście pomóc, ale jeszcze powiększa jego stres. I jakby tego było mało, stosunki między Suskim a Janowiczem juniorem też są bardzo napięte, po tym jak w obecności kilku osób prezes zachował się wobec niego bardzo nieładnie.
Wszystko to razem tworzy mikroklimat, w którym trudno będzie budować lepszą przyszłość naszego tenisa. A moment jest szczególny, po wielu latach suszy mamy sukcesy w Wielkich Szlemach, Radwańska i Janowicz są idolami. Można iść w stronę Francji, Hiszpanii czy Czech, gdzie klasowi tenisiści wychowywani są z pokolenia na pokolenie, a mamy toksyczne kierownictwo PZT i poważny problem z rakietą nr 1. Naprawdę nie cieszę się z porażek Janowicza, choć po przegranej z Chorwacją zachował się wobec dziennikarzy skandalicznie i pokusa schadenfreude jest mocna (a internet jeszcze ją podsyca). Zbyt długo czekałem na kogoś takiego jak on, liżąc na Wielkich Szlemach cukierek przez szybę, by teraz obnosić swoje urazy. Jeśli po Wimbledonie wróci tam, skąd przyszedł, będzie to także moja porażka. Natomiast nie miałbym nic przeciwko temu, by prezes Krzysztof Suski zniknął ze sportowego horyzontu i wrócił na zawsze do swego EuroWoreczka.