Żaden inny polski piłkarz nie rozegrał tylu klubowych meczów na najwyższym poziomie i nie strzelił tylu bramek co on. W Ruchu Chorzów prawie 200 meczów, w Panathinaikosie Ateny nieco ponad 500. A bramek w oficjalnych meczach prawie 400. To są dokonania wyjątkowe i nawet piłkarzom polskim o najbardziej znanych nazwiskach do nich daleko. Nieżyjący już dziennikarz Roman Hurkowski, który miał w głowie komputer, wyliczył, że Warzycha z 310 golami w lidze polskiej i greckiej znajduje się w pierwszej dwudziestce najskuteczniejszych piłkarzy w historii rozgrywek ligowych Europy. Przed Johanem Cruyffem, Marco van Bastenem czy Michelem Platinim. Rekord Warzychy – osiem bramek w Lidze Mistrzów – pobił dopiero Robert Lewandowski.

Ze wszystkich piłkarzy urodzonych w latach 60. Warzycha zrobił największą karierę, mimo że wcale nie uważano go za największy talent. Powiodło się jeszcze tylko Romanowi Koseckiemu, grającemu m.in. w Galatasaray, Atletico, Nantes i Chicago Fire. Dariusz Dziekanowski nie podbił z Celtikiem Europy, mimo że zdolny był wyjątkowo. Jan Furtok, Ryszard Tarasiewicz, Jan Urban, Ryszard Komornicki, Dariusz Wdowczyk, Waldemar Matysik, Marek Leśniak, Andrzej Rudy, Robert Warzycha – najlepsi w Polsce,  w zagranicznych klubach miewali ledwie przebłyski swoich talentów. Tylko Krzysztof Warzycha stał się legendą.

W Atenach grał przez prawie 15 lat. Pobił klubowy rekord strzelonych bramek, noszono go tam na rękach, a zdarzało się, że Polacy, którzy przyjeżdżali do Grecji na wakacje, otrzymywali rabat w restauracjach, dlatego że byli rodakami Warzychy. I to nie tylko w Atenach. Lubiono go i szanowano w całej Grecji,  jak wcześniej Kazimierza Górskiego.  Za osiągnięcia, ale i kulturę, skromność, brak jakichkolwiek oznak gwiazdorstwa.

Warzycha nigdy się o nic nie kłócił, nie był konfliktowy, kiedy więc kolejni trenerzy reprezentacji zamiast w ataku ustawiali go w pomocy, gdzie pożytek z niego był znacznie mniejszy, nie protestował. Antoni Piechniczek, który go zresztą odkrył, uznał, że jest jeszcze za młody i za słaby, żeby wziąć udział w mundialu w Meksyku (1986). A następnych już nie było. Gdyby reprezentacja grała dobrze, jego pozycja też byłaby wyższa. I mimo że rozegrał w kadrze Polski 50 meczów, niewiele z nich zapamiętano.

Koledzy w Chorzowie nadali mu przezwisko Gucio i pozostał nim do dziś. Kiedy miał 14 lat, jako najzdolniejszy trampkarz Ruchu zagrał w filmie rolę małego Gerarda Cieślika. Już po zakończeniu kariery został, podobnie jak Cieślik dużo wcześniej, honorowym obywatelem Chorzowa. Ważna postać w historii polskiej piłki, a jakby nieco zapomniana i niedoceniana.