Wyścig Milan – San Remo, dwa tygodnie temu. Kilku pracowników Międzynarodowej Unii Kolarskiej (UCI) odwiedziło stanowiska czterech drużyn: Etixx-Quick Step (jeździ w niej Michał Kwiatkowski), Tinkoff-Saxo (Rafał Majka), Astana oraz Trek. Do specjalnie postawionego namiotu zabrali także rowery kolarzy, którzy zajęli trzy pierwsze miejsca: Johna Degenkolba (Giant), Aleksandra Kristoffa (Katiusza) i Michaela Matthewsa (Orica). Na miejscu rozebrali, przejrzeli i złożyli z powrotem wszystkie 37 jednośladów. W mechanizmie napędu nic złego nie wykryli, ale problem oszustwa technologicznego istnieje.
50 km na godzinę bez wysiłku
„Do komisji zostały zgłoszone różne próby naruszające przepisy techniczne. Zalicza się do nich używanie silników ukrytych w ramie. To bardzo poważna sprawa, nie jest zjawiskiem odizolowanym i dotyczy najlepszych kolarzy" - można wyczytać w opublikowanym 9 marca raporcie Niezależnej Komisji ds. Reformy Kolarstwa. Jej wnioski potwierdza – w wywiadzie dla magazynu „Cyclingtips" prezes UCI Brian Cookson. – Nie mamy konkretnego dowodu, nie możemy wskazać palcem kolarza, drużyny, nawet wyścigu, w którym taki sprzęt został użyty. Jesteśmy na bieżąco z tą tematyką. Takie produkty istnieją i możliwość zastosowania w kolarstwie, także – twierdzi Brytyjczyk.
Sprawa nie jest nowa. O mechanicznym wspomaganiu głośno było pięć lat temu. Wtedy do eksperta od kolarstwa w telewizji RAI Davide Cassaniego zgłosił się węgierski inżynier. Pokazał mu rower, ważący nieco więcej niż normalny, ale nie różniący się na pierwszy rzut oka niczym od standardowego jednośladu wyścigowego. O oryginalności produktu stanowił mechaniczny system napędu ukryty w ramie w pobliżu pedałów. Silnik działał po naciśnięciu niewidocznego przycisku na kierownicy. „Niesamowite. Naciskasz i jedziesz 50 km na godzinę bez żadnego wysiłku, niby pedałując. Mam 50 lat, a mógłbym spokojnie przejechać w ten sposób etap na Giro" – mówił wtedy w wywiadzie dla „L'Equipe" Cassani. Włoch stwierdził, że wie o tym, iż kilku kolarzy wykorzystało to urządzenie podczas wyścigów.
Koło się kręciło
Ówczesny prezes UCI Pat McQuaid nigdy nie zajął się sprawą. Dziennikarze drążyli temat. Wzięli pod lupę przede wszystkim start Fabiana Cancellary w klasykach Tour des Flandres i Paris- Roubaix z 2010 roku. Szwajcarski kolarz wygrał oba wyścigi. We Flandrii przed końcowym finiszem odjechał rywalom, w sposób wręcz nierealistyczny. We Flandrii wcześniej zmienił rower. Podejrzenia do dziś nie zostały rozwiane. Na Youtube film z nieprawdopodobnym „odjazdem" Cancellary obejrzało 3,5 miliona widzów. – Brak mi słów, żeby odpowiedzieć na tak szalone i przy tym dość zabawne oskarżenia. Uwierzcie mi, ciężko pracowałem na to zwycięstwo - tłumaczył się wówczas kolarz.
W ubiegłym roku w cieniu podejrzeń znalazł się kanadyjski zawodnik Ryder Hesjedal z zespołu Garmin. W czasie etapu na Vuelcie upadł, ale gdy już leżał na asfalcie, koło jego roweru w nienaturalny sposób kręciło się tak, jakby było napędzane przez silnik. UCI sprawdziło rower, nie stwierdziło obecności niedozwolonego mechanizmu. Fachowcy mówili, że działające po upadku koło świadczy tylko o dobrej jakości produktu. Dodali, że u specjalistów od jazdy w górach dołączenie jakiekolwiek mechanizmu zmniejsza, a nie zwiększa szanse na zwycięstwo. Podczas wspinaczek im lżejszy rower, tym lepszy. Liczy się każdy dekagram.