Futbol przykościelny
Trener Giovanni Trapattoni skrapiał ławkę wodą święconą, a sprawozdawca telewizyjny potrafi oddać bramkę opiece Najświętszej Panienki i po genialnym zagraniu Pirlo powiedzieć: „To jest Ewangelia futbolu według świętego Andrei" (Jose Altafini). Niestety, Pirlo już w reprezentacji nie gra. Włosi stadion San Siro nazwali katedrą włoskiego futbolu, Robiego Baggio przezwali „Świętym kucykiem" (z powodu „kitki"), a Johana Cruyffa „Prorokiem".
Co więcej, w dziele rozwoju futbolu sporo zasługi położył Kościół. Istniejące od XVI wieku oratoria, przyparafialne ośrodki modlitewne, pod koniec XIX wieku stały się miejscem spotkań młodzieży. Rodzice gremialnie wysyłali tam swoje dzieci po szkole. Gdy po pierwszej wojnie światowej w Italii eksplodował futbol, księża i działacze Akcji Katolickiej wyszli naprzeciw nowej pasji. Uznali modlitwę i futbol za najlepszy sposób duchowej formacji włoskich chłopców. Łąki i skwery koło oratoriów zamienili w boiska. Powstał system rozgrywek międzyparafialnych. To właśnie z przykościelnych drużyn do wielkiego futbolu trafili m.in. Giacinto Facchetti (w 1960 r. przyjechał z Treviglio do Mediolanu podpisać kontrakt z Interem ze swoim proboszczem) i Gianni Rivera. Do dziś futbolową działalność oratoriów wspierają finansowo Włoski Komitet Olimpijski i związek futbolowy.
Do Italii, jak wszędzie indziej, futbol zawlekli Anglicy. W drużynie pierwszego mistrza Włoch Genui (1898) grało pięciu piłkarzy o angielskich nazwiskach. To oni jako trenerzy uczyli Włochów futbolu. Stąd do dziś włoscy piłkarze zwracają się do trenera „Mister". Potem włoski futbol znalazł potężnych sojuszników w stawiających na narodową krzepę faszystach. Stał się częścią programu militaryzacji kraju i ważnym elementem propagandy. Stadiony, na których odprawiano również faszystowskie celebry, były pomnikami potęgi faszyzmu. Wokół zwycięstw włoskiej reprezentacji (mistrzostwo świata w 1934 i w 1938 r., olimpijskie złoto w 1936 r.) Mussolini z sukcesem budował szowinizm, bez którego trudno byłoby potem wysłać naród na wojnę.
Ale socjologowie i historycy wskazują, że futbol stał się narodowym sportem Włoch, bo trafił na podatną glebę odwiecznych podziałów. Stoją za nimi wieki historii, ogromnych różnic w obyczajach i języku. Gdy Włochy ostatecznie zjednoczyły się w 1870 r., Sycylijczycy, neapolitańczycy czy Lombardczycy nie potrafili się nawzajem porozumieć. Językowe zjednoczenie Włoch na dobre zapoczątkowało radio, a dzieła dokończyła dopiero telewizja. Przed zjednoczeniem przez blisko 14 wieków Italia była krainą wojujących ze sobą królestw, księstw i republik. Dlatego włoski patriotyzm jest przede wszystkim lokalny.
Małe ojczyzny
Mediolańczyk czuje się najpierw Lombardczykiem, a dopiero potem Włochem. Italia to nadal kraj „małych ojczyzn". Wzajemne niechęci i uprzedzenia znalazły ujście w futbolu i do dziś mają się świetnie. Z drugiej strony dzielący Włochów futbol potrafi ich cudownie i na chwilę zjednoczyć, gdy gra squadra azzurra. 27 najliczniej oglądanych wydarzeń we włoskiej telewizji to mecze reprezentacji. Dopiero na 28. miejscu jest jedna z edycji festiwalu w San Remo. Rekord (27 mln widzów) dzierży półfinał MŚ 1990 Włochy – Argentyna. A skoro mowa o mediach, poświęcona w 80 procentach futbolowi „Gazzetta dello Sport" sprzedaje w wersji papierowej i online ponad 300 tys. egzemplarzy dziennie. W chwilach wzmożenia (ME, MŚ) i pół miliona.
Nie bez znaczenia jest też to, że futbolem zajmują się ludzie z włoskiego świecznika. Pierwsza rodzina Włoch, Agnelli od Fiata, na potrzeby reklamowe koncernu i kibicowskiego serca zakupiła Juventus już w 1923 r. W 1986 r. pierwszy kapitalista Włoch Silvio Berlusconi w ramach autopromocji kupił AC Milan. Siedem lat później założył partię, którą nazwał od okrzyku włoskich kibiców Forza Italia i wygrał wybory. Fiorentinę sprawili sobie bracia della Valle (Tods), Napoli – pierwszy producent filmowy Italii Aurelio de Laurentiis. Nadało to plebejskiej grze arystokratycznego poloru.