Rzeczpospolita: Dobrze wyszło z tym obniżeniem belki startowej przed pierwszym skokiem Piotra Żyły. Czemu zdecydował się pan to zrobić?
Stefan Horngacher: Widziałem, że seria próbna zaczęła się od belki nr 8, lecz jury zadecydowało, by zacząć rywalizację od belki nr 10, co wedle mojej opinii mogło spowodować za dużą prędkość skoczków na rozbiegu. I rzeczywiście, Markus Eisenbichler i Michael Hayboeck skoczyli daleko, więc pomyślałem, że warto obniżyć tę belkę. To zawsze jest ryzyko, ponieważ musisz mieć pewność, że ten ruch coś przyniesie. Ja wiedziałem, że Piotrek jest w dobrej formie i dzięki temu mieliśmy małą przewagę na starcie.
Znani komentatorzy, tacy jak Martin Schmitt, szybko zaczęli mówić, że Polacy skaczą w swojej lidze, reszta walczy o drugie miejsce, że po skoku Maćka Kota konkurs dla innych się skończył...
W pierwszej serii tak było. Była ona rozegrana w stabilnych warunkach, niemal bez wiatru i daliśmy pokaz pięknego skakania, a ważny był każdy skok. Dawid Kubacki oddał w Lahti wiele dobrych skoków, ale ten pierwszy w konkursie drużynowym był chyba najlepszy, zostawiony na właściwy czas. A pierwszy skok Maćka był po prostu bombowy.
Dla pana koniec nastąpił dopiero po ósmej próbie?