Zanim doszło do tego niemałego wahnięcia emocji, na „małym mamucie” w Willingen trzeba było rozegrać w niedzielę kwalifikacje, które niespecjalnie ucieszyły polskich kibiców. Wprawdzie odżył w nich Kamil Stoch, który skacząc 136,5 m miał 12. wynik (wygrał Norweg Marius Lindvik – 150 m, przed sobotnim zwycięzcą Johannem Andre Forfangiem – 140 m), lecz do głównej części rywalizacji awansowała jedynie trójka, do Stocha dołączyli Aleksander Zniszczoł i Dawid Kubacki.
Piotr Żyła (104,5 m) nadal nie potrafił odnaleźć się na tej bardzo dużej i kapryśnej niemieckiej skoczni, a Paweł Wąsek, choć już podleczony, po infekcji skoczył słabo – ledwie 101,5 m i zajął 56. miejsce na 59. startujących.
Czytaj więcej
Norweg Johann Andre Forfang skoczył w finałowej serii konkursu w Willingen 155,5 m i ta próba dała mu, poza rekordem skoczni, piękne zwycięstwo w zawodach. Ósmy był Aleksander Zniszczoł – pierwszy Polak tej zimy w pucharowej dziesiątce
Pierwsza seria przyniosła wydarzenie, jakiego tej zimy nie widziano: polski skoczek objął prowadzenie w konkursie Pucharu Świata. Aleksander Zniszczoł startował zgodnie z klasyfikacją PŚ dość wcześnie, trafił na wiatr, który poniósł go pięknie na 146. metr zeskoku, wydawało się, że systemy pomiarowe nakażą odjąć Polakowi mnóstwo punktów (wiało mocno pod narty), a odjęły tylko 12 z niewielkim naddatkiem, co w niedzielę było wynikiem bardzo korzystnym.
Do chwili skoku Zniszczoła nikt tak się nie wyróżnił, więc polskie nazwisko pojawiło się na górze tablicy wyników i tam pozostało do końca serii. Próbowali wszyscy wielcy, oglądaliśmy eleganckie próby powyżej 140 m w wykonaniu Ryoyu Kobayashiego, Lovro Kosa, Mariusa Lindvika, Jana Hoerla, Stefana Krafta i Gregora Deschwandena, ale im za podmuchy odejmowano po 20-30 punktów. W ten sposób lider miał 12-13 punktów przewagi nad najbliższymi rywalami i tak obudziła się uzasadniona polska nadzieja na wynik, dający przynajmniej miejsce na podium.