Nocna rozmowa Bonitty z kilkoma zawodniczkami w hotelu Imperial rozpoczęła się w sobotę późnym wieczorem, a skończyła po północy. O nieporozumieniach, nerwowych i niepotrzebnych decyzjach trenera, który ze zgrupowania w Szczyrku wyrzucił trzy zawodniczki, by następnego dnia pozwolić im wrócić, pisano ostatnio więcej niż o olimpijskich nadziejach związanych z pierwszym po 40 latach startem polskiej drużyny.
Oliwy do ognia dolała awantura w szatni naszego zespołu po przegranym meczu z Tajlandią we Wrocławiu. Włoski trener Polek powiedział chyba wtedy o kilka słów za dużo, zdenerwowany na rozgrywającą Katarzynę Skorupę, która nie wykonała jego poleceń w końcówce czwartego seta. Później miał moralnego kaca, bo zrozumiał, że przesadził, i wyraźnie szukał porozumienia.
Przed wylotem na Tajwan zdawał sobie sprawę, że musi coś zrobić, żeby odzyskać zaufanie i po powrocie do kraju, już w Szczyrku, wspólnie z grupą najlepszych polskich siatkarek przystąpić do pracy, która może przynieść sukces w Pekinie. A dobra atmosfera będzie kluczem do zwycięstw, o których wszyscy marzą. Dlatego ta rozmowa i wyciągnięta do zgody ręka Bonitty były tak ważne.
A siatkarki szybko odwzajemniły mu się lepszą grą. Z Włoszkami i Turczynkami zagrały odmienione, z wielką wolą zwycięstwa. W sobotę prowadziły z mistrzyniami Europy i zdobywczyniami Pucharu Świata 2:0 w setach, później w tie-breaku toczyły zaciętą walkę do ostatniej piłki. Rywalki grały wprawdzie w mocno osłabionym składzie (bez Simony Gioli, Eleonory Lo Bianco, Taimarys Aguero), ale w polskiej drużynie też nie ma najlepszych, siły były więc wyrównane.
Turczynki nie miały w meczu z Polkami wiele do powiedzenia. Rozbijane atakami Anny Barańskiej (to ona zdobyła dwa ostatnie punkty i 11 w meczu) i szybkimi kombinacjami polskich środkowych przegrały szybko trzy sety, a przecież lecąc na Tajwan, liczyły, że zagrają w turnieju finałowym.