Tytułu wywalczonego cztery lata temu w Japonii po finałowym zwycięstwie z Polską 3:0 bronią Brazylijczycy, którzy w Rzymie też będą faworytami. Mają znakomitych zawodników i trenera, który wierzy, że tylko ciężka praca daje pewność siebie w najtrudniejszych momentach i pozwala wygrywać.
Włosi awansowali do finałowej czwórki po 12 latach przerwy. Czasy, gdy trzykrotnie zdobywali tytuł najlepszych na świecie, to przeszłość, ale grają u siebie. Najpierw pomógł im kontrowersyjny regulamin, dojechali do Rzymu bez wysiłku, trafiając na słabszych rywali, teraz mogą liczyć na ponad 10 tysięcy ludzi, którzy w sobotni wieczór przyjdą do hali PalaLottomatica. Pięć lat temu taki doping pomógł im wygrać z Rosją i zostać mistrzami Europy.
Z tamtego złotego zespołu zostali najważniejsi gracze: rozgrywający Valerio Vermiglio, środkowy Luigi Mastrangelo, atakujący Alessandro Fei i przyjmujący Matej Cernic. Ci, którzy byli wtedy zmiennikami, Cristian Savani i Michał Łasko, są bardziej dojrzali.
To widać, gdy wychodzą na boisko. Savani jest podstawowym graczem, a Łasko zdobył najważniejsze punkty w meczu z Francją.
Na razie trwa wojna na słowa. Włosi przypominają Brazylijczykom spotkanie z Bułgarią w Ankonie, w którym canarinhos zrobili wszystko, by przegrać. Ci w odpowiedzi wypominają gospodarzom nieszczęsny system rozgrywek, który tak bardzo wykoślawił te mistrzostwa. Porażka Brazylii byłaby sensacją, a Włochów nie.