Korespondencja z Kędzierzyna-Koźla
– Ze Skrą można wygrać jeden mecz, góra dwa, ale nie ma w PlusLidze drużyny, która może ją pokonać trzy razy – mówił „Rz" jeszcze przed rozpoczęciem finałowej rywalizacji Ryszard Bosek, mistrz olimpijski i mistrz świata, były trener reprezentacji.
Kiedy jednak Zaksa pokonała Skrę w Bełchatowie w pierwszym meczu finałów, zapachniało sensacją. Ale na krótko. Później było już tak, jak przez ostatnie lata. Obie drużyny grały dobrze, mecze były w miarę wyrównane, lecz wygrywała Skra.
Spotkanie ostatniej szansy dla Zaksy w Kędzierzynie-Koźlu rozpoczęło się od prowadzenia po nieudanej zagrywce Marcina Możdżonka, ale takich miłych chwil było niewiele. Siła rażenia siedmiokrotnych już mistrzów Polski jest ogromna. Mariusz Wlazły i Bartosz Kurek atakują na pułapie nieosiągalnym dla rywali, Stephane Antiga (MVP ostatniego spotkania) mimo upływu lat wciąż może wykładać, jak należy przyjmować zagrywkę, a młody libero Paweł Zatorski jest zawsze tam, gdzie potrzeba. Do tego dochodzi reprezentacyjna para środkowych (Daniel Pliński, Możdżonek), bardzo pewny rozgrywający Miguel Falasca i długa ławka znakomitych zmienników.
W pierwszym secie Zaksa była kilkakrotnie na prowadzeniu (8:5, 11:7, 19:17), ale wystarczył moment nieuwagi i już prowadziła Skra. Być może gospodarze mogli wygrać tego seta, gdyby nie proste błędy popełniane wtedy, kiedy nie powinno się ich robić.