– To była ciężka praca, od początku do końca. Musimy ustabilizować formę, bo wciąż w naszej grze jest za dużo wzlotów i upadków – ocenił postawę swojej drużyny Bernardo Rezende.
Trener Anastasi ma kilka żelaznych zasad. Zwycięskiego składu nie zmienia. Z reguły kolejne spotkanie zaczynają ci, którzy wygrali poprzednie. W Spodku w wyjściowym składzie był więc Michał Ruciak zamiast Michała Kubiaka i Piotr Nowakowski, a nie Grzegorz Kosok. Ale na Jakuba Jarosza, który kończył zwycięskie drugie spotkanie z Portoryko, w Płocku Anastasi nie postawił. Ufa Zbigniewowi Bartmanowi, chce by grał jak najwięcej, bo na pozycji atakującego ten nominalny przyjmujący zaczął występować dopiero u niego.
Rezende od początku puścił do boju Amarala Dante, który po raz pierwszy w LŚ rozegrał całe spotkanie, więc słynny Giba, kapitan canarinhos, stał w kwadracie dla rezerwowych. Dante rozgrzewał się długo, ale właściwy rytm złapał wtedy, kiedy było to najbardziej potrzebne, w decydującej fazie pierwszego seta. Przy stanie 23:22 zdobył bardzo ważny punkt, a po chwili zakończył tę partię kolejnym atakiem.
Trzeciego seta Polacy na pewno chcą zapomnieć jak najszybciej. Prowadzili 3:1, by po kilku minutach przegrywać 7:14. Wtedy Anastasi zdenerwował się nie na żarty. Wymienił pół składu, dał szansę Kubiakowi i Jaroszowi, na koniec weszli Kosok, Michał Bąkiewicz i Paweł Woicki, który zastąpił Łukasza Żygadłę, ale set i tak był już przegrany.
Trochę szkoda, że po dobrej, wyrównanej czwartej partii nie udało się doprowadzić do tie-breaku, bo taki prezent należał się fantastycznej publiczności w Spodku.
Bernardo Rezende mówi, że to jedno z najlepszych, a może najlepsze miejsce do grania w siatkówkę, ale on ma sentyment do Katowic, bo tu przecież wygrał z Brazylią pierwszy finałowy turniej Ligi Światowej. Teraz twierdzi, że te dwa mecze z Polakami to znakomite przetarcie przed kolejnym finałem (6 –10 lipca) w Trójmieście.