Świat na drugim piętrze

W reprezentacji Polski nie wszyscy się kochają, ale mają wspólny cel: złoto na igrzyskach. Londyn to może być dla nas siatkarska olimpiada

Publikacja: 15.07.2012 12:00

Świat na drugim piętrze

Foto: PAP/EPA

Miłość nie jest potrzebna, wystarczy szacunek. Kiedy spotka się razem kilkunastu facetów, to trudno oczekiwać, że wszyscy przypadną sobie do gustu. Dlatego kapitan reprezentacji Polski Marcin Możdżonek pytany o relacje w drużynie mówi, że się „tolerują".

To może kibiców szokować, bo wizerunek kadry jest inny: mili, uśmiechnięci, otwarci na kibiców, zjednoczeni. Ale na dobrą sprawę trudno oczekiwać, żeby się czasem nie pokłócili, przecież  spędzają ze sobą więcej czasu niż z rodzinami.

Możdżonek jest kapitanem, choć w zespole znajdzie się kilku starszych, bardziej doświadczonych zawodników. Ale podobno sprawdza się świetnie. To on decyduje, czy lepiej się wyspać godzinę dłużej przed odlotem i potem siedzieć w barze na lotnisku, czy zjeść porządnie w hotelu.

Koledzy mu ufają. Trzyma się trochę z boku, ma swój świat na drugim piętrze (211 cm wzrostu). Sprawia wrażenie niedostępnego, dziennikarze nieraz rezygnują z zadawania pytań, ale jemu to nie przeszkadza.

Umie postawić do pionu tych, którzy spóźnią się z rozliczeniami i przez nich pozostali kadrowicze  nie dostają  pieniędzy (wypłacane są wszystkim w jednym terminie – tzw. kadrowe, zwrot kosztów podróży itd.). Wtedy Możdżonek bierze telefon do ręki. Nie mówi dużo, w sam raz tyle, ile trzeba, żeby załatwić sprawę.

Odwrotnie niż Krzysztof Ignaczak (188 cm). Ten może tokować zawsze. Słuchacze są mile widziani, choć w tej sprawie  libero reprezentacji nie jest ortodoksyjny. Najwyżej zacznie mówić do kamery, którą kręci program „Igłą szyte" o życiu reprezentacji. Od kiedy wrócił do kadry za kadencji Andrei Anastasiego, powstało już wiele filmów.

Nakręci prawie wszystko: od treningu siłowego w Spale, gdzie nikt nie miał ochoty z nim rozmawiać, przez wizytę w restauracji sushi, po spotkanie z japońskimi nastolatkami.

Ignaczak ma 34 lata i twarz dużego dziecka. Wygłupy mu się nie nudzą. Gdyby spoważniał, wtedy wszyscy by się dziwili, że coś jest nie tak. – Gdy został ojcem, śmialiśmy się, że dziecko nie może mieć dziecka, ale podobno w domu, z rodziną jest inny. Nie wiem, ja tego nigdy nie widziałem. Wiem za to, że kiedyś miałem ze śmiechu przez niego zakwasy w brzuchu – opowiada „Rz" Sebastian Świderski.

Za to wszyscy Ignaczaka lubią, ale potrafi też być poważny, usiąść do  rozmowy o życiu czy podatkach. Tylko że tego kibice już nie zobaczą, bo to się dzieje wieczorami w pokojach. Kibice widzą tylko, że dla zabawy może zaatakować ich gaśnicą po meczu.

Z Bartosza Kurka (205 cm) żartują, bo boi się latać. Wiedzą o tym i mu nie odpuszczą. Będą dogryzać jeszcze nieraz, więc lepiej, żeby się przyzwyczaił. Nie przejmuje się tym, powiedział kiedyś sam, że się boi i tyle. A fanki, jeśli się o tym dowiedzą, znajdą kolejny powód, żeby kochać idola. Kurek to teraz jedna z największych gwiazd reprezentacji. Oprócz świetnej gry w kadrze robi karierę klubową. Niedawno podpisał kontrakt z Dynamem Moskwa.

Zarobi sporo, odpocznie też  od zgiełku, który zaczynał mu towarzyszyć w Polsce. Z tego powodu podobno odmówił w zeszłym roku kilku wywiadów. Od razu pojawiły się pogłoski, że Kurkowi sodówka uderzyła do głowy. A on, jak twierdzi, chciał tylko trochę odsunąć się na bok. Podobno swoje zrobiły też niezbyt inspirujące, wielokrotnie powtarzane pytania dziennikarzy. Wyszło jak wyszło. W Rosji takie nagabywanie raczej mu nie grozi, bo jeszcze nie wiedzą, kim jest. W Polsce będą o nim przypominać reklamy deseru mlecznego.

Przy okazji zobaczy, jak to jest grać w Rosji. Przed nim było już kilku śmiałków, z obecnych graczy kadry próbował Zbigniew Bartman (198 cm), ale długo tam nie wytrzymał. Ale on nie  grał w Moskwie, tylko na głębokiej prowincji, w Gazpromie Surgut i na najbliższy mecz leciał 1200 kilometrów rozklekotanym samolotem, a mieszkał w  blokowisku.

Bartman ma dość Rosji i raczej tam nie wróci, prędzej przeniesie się do Włoch, w których grał już dwa razy. Zresztą na razie i tam się nie wybiera, bo właśnie podpisał kontrakt z Asseco Resovią. W Polsce jest gwiazdą i może liczyć na naprawdę godziwe pieniądze.

Resovia to już 11. klub w jego karierze i na pewno nie ostatni. Chce ciągle iść w górę, być lepszym. Dlatego kiedyś pojechał z ojcem na kilka miesięcy do USA. Zastanawiał się wówczas nad grą w siatkówkę plażową, w Polsce nie widział dla siebie wielkich perspektyw. Wszystko było już dogadane: szkoła w Kalifornii, treningi, miał zostać tam na dłużej. Może nawet nie byłby wtedy siatkarzem. Trenerzy w college'u widzieli w nim  zawodnika futbolu amerykańskiego.

Bartman  jednak wrócił do Polski i zdobył z kolegami mistrzostwo świata kadetów, został jednym z najlepszych zawodników turnieju i o plażówce przestał myśleć.

Rozwiązał kontrakt z upadającą Polską Energią Sosnowiec i wyjechał do Włoch, do zespołu Serie A Marmi Lanza Werona. Trafił na głęboką wodę i nauczył się pływać. Kiedy na początku kontuzji doznał słynny Francuz Franz Granvorka, Zibi, jak o nim mówią koledzy i rodzina, wyszedł w podstawowym składzie przeciwko znakomitej drużynie Lube Banca Macerata. Tam nauczył się tego, co dziś wykorzystuje w kadrze: szybkiego ataku.

Po treningach, kiedy inni już wyszli z hali, zostawał z rozgrywającym reprezentacji Brazylii Marlonem i próbował. Dostawał piłkę, wyskakiwał, aż w końcu zaczął trafiać, a dziś chyba nie ma od niego szybszego atakującego.

Tak ćwiczył kiedyś z ojcem, nawet w czasie świąt. Leon Bartman, który też był siatkarzem, nie namawiał go do tego sportu, raczej podsuwał inne pomysły. Najpierw była piłka nożna, potem koszykówka, a dopiero w następnej kolejności siatkówka.

Niewiele brakowało, a futbol sam by się o niego upomniał. Po sezonie we Włoszech wyjechał na rodzinne wakacje do Meksyku. Tam w restauracji przysiadł się przypadkiem menedżer piłkarski. Gdy usłyszał, że Zibi grał w Weronie i skończył mu się kontrakt, zaczął namawiać na transfer do Herculesa Alicante, bo tam potrzebują wysokiego obrońcy. Sporo czasu zajęło wyjaśnienie, że klub z Werony to nie było wcale Chievo.

Bartman stał się jedną z twarzy tej reprezentacji, po finale Ligi Światowej zapraszano go do programów publicystycznych. Trudno się temu dziwić. Jest elokwentny, kamera go nie peszy, fanki uwielbiają. W „Kropce nad?i" zachowywał się jak dyplomata.

Gorzej, gdy czasami poniosą go emocje. Trener Andrea Anastasi chwali Bartmana, gdy na boisku podrywa kolegów do walki, ale czasami jeszcze język wiedzie siatkarza na manowce. Bułgarskich kibiców nazwał niedawno „pastuchami". Inna sprawa, że dali mu pretekst, rzucając butelkami i zapalniczkami w cieszących się polskich zawodników.

Ale Bartman, gdy trzeba, opowie też dowcip. Jakub Jarosz (197 cm) i Paweł Zagumny (200 cm) mają rude włosy. Pretekst gotowy. – Dlaczego „Harry Potter" to jest bajka? Nie dlatego, że były czary i latanie na miotle, ale dlatego, że rudy miał aż dwóch przyjaciół.

Kiedyś podobno Ignaczak przed meczem Ligi Światowej podszedł do prowadzącego doping Marka Magiery i zamówił piosenkę o lisie z „Akademii Pana Kleksa", gdy Zagumnemu wyjdzie zagranie. Magiera nie sprawdził tekstu i z głośników poleciało: „Rudy ojciec, ruda matka".

Śmiał się cały zespół, a Zagumny tylko pogroził palcem, choć może gdyby nie był wypoczęty, to by się zezłościł. „Guma" sen ma bardzo płytki, wszystko go budzi, a niewyspany robi się drażliwy. Dlatego mieszka z najspokojniejszymi w kadrze: kiedyś ze Świderskim, a obecnie z Michałem Winiarskim (200 cm). Dogadałby się jeszcze z cichym Michałem Ruciakiem (190 cm), ale on mieszka z Bartmanem.

Obok Zagumnego i Winiarskiego  mieszkali w Spale Łukasz Żygadło (201 cm) z Ignaczakiem. We czterech tworzą zakątek starszyzny. Ale nie odcinają się od reszty zespołu. Nie pozwoliłby na to Anastasi.

To on jest w drużynie prawdziwym szefem i nie ma mowy, by ktoś stawiał się ponad grupą. Indywidualizm tak, wypaczenia nie. To ma zaprocentować w Londynie.

Miłość nie jest potrzebna, wystarczy szacunek. Kiedy spotka się razem kilkunastu facetów, to trudno oczekiwać, że wszyscy przypadną sobie do gustu. Dlatego kapitan reprezentacji Polski Marcin Możdżonek pytany o relacje w drużynie mówi, że się „tolerują".

To może kibiców szokować, bo wizerunek kadry jest inny: mili, uśmiechnięci, otwarci na kibiców, zjednoczeni. Ale na dobrą sprawę trudno oczekiwać, żeby się czasem nie pokłócili, przecież  spędzają ze sobą więcej czasu niż z rodzinami.

Pozostało jeszcze 94% artykułu
Siatkówka
PlusLiga siatkarską NBA? „Odjeżdżamy Europie”. Przyczyn jest kilka
Siatkówka
Wielki rok polskiej siatkówki. Wojciech Drzyzga: Taśma się nie zatrzyma
Siatkówka
Polskie siatkarki poznały rywalki na mistrzostwach świata
Siatkówka
Schizma w siatkówce? Polacy myślą o nowej Eurolidze
Siatkówka
Marcin Janusz: Tej mieszanki emocji nie zapomnę do końca życia