Trzy mecze i dwa zwycięstwa to nasz bilans turnieju. Na koniec Polska przegrała z Turcją 1:3.
Ta porażka chwały nie przynosi, ale najważniejsze rozstrzygnięcia zapadły wcześniej. O tym, że za rok Polki polecą do Japonii, zadecydowało sobotnie zwycięstwo z Francją – rywalem najsłabszym z czterech zespołów, które grały w hali na Podpromiu.
Kapitanem drużyny francuskiej jest Anna Rybaczewska, córka złotego medalisty mistrzostw świata w Meksyku (1974) i mistrza olimpijskiego z Montrealu (1976) Mirosława Rybaczewskiego. Nie pomogła jej dobra gra, Polki były zdecydowanie lepsze, choć wygrana w trzecim, ostatnim secie nie przyszła im łatwo. – Na szczęście to już były inne dziewczyny niż w meczu z Belgią, nie musiałem się o nic martwić. Grały przytomnie, nie było szarpaniny – powie później trener Jerzy Matlak.
W pierwszych dwóch setach Polki rozbiły rywalki mocnym atakiem i trudnym serwisem. Najskuteczniejsze były skrzydłowe Anna Barańska (17 punktów) i Dorota Świeniewicz (13), te same, które dzień wcześniej oglądały z ławki rezerwowych decydujące akcje w dramatycznym meczu z Belgią.
– Wygraliśmy atakiem, pomimo że przyjęcie nie było najlepsze – ocenił grę Polek trener Matlak szczęśliwy z awansu. – Zabrakło gry środkiem, ale kiedy piłki nie są dogrywane precyzyjnie, to rozgrywająca nie ryzykuje, wybiera skrzydłowe.