Mecze takie jak ten w Tokio pamięta się latami. Mecze, w których zwycięstwo było na wyciągnięcie ręki, a kilka głupich, trudnych do wytłumaczenia błędów i być może pomyłka sędziego zniweczyły cały wysiłek. Polki prowadziły 2:0 w setach, potem 2:1 i 22:19, ale przegrały.
Do hali Yoyogi przyszło dziesięć tysięcy kibiców. Ceremonię otwarcia rozpoczęła Etiuda Rewolucyjna Fryderyka Chopina. Trener Japonek przestrzegał rodaków, że o sukces będzie trudno, bo Polska to mocny zespół, a Jerzy Matlak mówił, że zwycięstwo jest możliwe pod warunkiem, że naszym siatkarkom nie zagrzeją się głowy wtedy, kiedy powinny być chłodne.
Początek spotkania nie dawał nadziei na miłe zakończenie. Japonia prowadziła 16:10 i wszystko wskazywało, że Polki nie znajdą szybko recepty na błyskotliwą grę rywalek.
Ale w kobiecej siatkówce nagłe zmiany akcji to norma. Wystarczyło kilka kąśliwych serwisów Agnieszki Bednarek-Kaszy, by mecz zmienił się radykalnie. Kilka minut po kolejnym „gwoździu” Anny Werblińskiej (dawniej Barańskiej) był remis 17:17. Ataki Joanny Kaczor, Małgorzaty Glinki i Werblińskiej siały spustoszenie w szeregach niższych o głowę Japonek. Walkę na przewagi skończyły mocnymi atakami Kaczor i Werblińska. Po wygraniu także drugiego seta nadzieja na sukces przybrała realne kształty.
Zło przyszło wówczas, gdy Polki uwierzyły w swoją wyższość. Najpierw przegrały trzecią partię, później czwartą, gdy Werblińska zaserwowała w siatkę, chwilę później po zagrywce Japonek bezpańska piłka spadła na naszą stronę, a Katarzyna Gajgał strzeliła w aut na pojedynczym bloku. Po tych błędach był już remis 22:22.