Tylko awans do finału dawał prawo startu w Pucharze Świata w Japonii, gdzie jesienią rozpocznie się walka o igrzyska w Londynie.
Kiedyś z Serbią wygrywaliśmy, a trener Zoran Terzić kłaniał się nisko Andrzejowi Niemczykowi i podkreślał klasę Małgorzaty Glinki. Ale w polskiej żeńskiej siatkówce zmieniło się dużo. Od dawna nie ma już Niemczyka, a Glinka, choć wciąż gra na światowym poziomie, nie podjęła reprezentacyjnego wyzwania. Na te mistrzostwa przyjechało osiem debiutantek, bo wiele czołowych zawodniczek zmogły kontuzje. Nowy trener Alojzy Świderek pracuje z kadrą od czerwca.
A drużyna Serbii to wciąż niesamowite w ataku Jelena Nikolić (194 cm) i Jovana Brakocević (196 cm), znakomita środkowa Milena Rasić (193 cm), od lat rozgrywa Maja Ognjenović (184 cm), a zespół od 2002 roku prowadzi Terzić.
Pierwszy set zaczął się źle. Serbki grały z ogromną pewnością siebie, nie popełniły w tej partii żadnego błędu, a Polki aż 11. Nasze siatkarki ani razu nie zatrzymały rywalek blokiem, a same rozbijały się o serbską ścianę sześciokrotnie. Trzecia drużyna poprzednich mistrzostw Europy nie miała nic do powiedzenia w starciu z Serbią. Nie pomagały wnioski trenera Świderka w rodzaju: nie ma nas w ataku, to poważny problem. Nie pomagały też liczne zmiany w końcówce pierwszej partii, przegranej bardzo wysoko – 14:25.
Drugi set przypominał pierwszy, choć wynik (20:25) dawał nadzieję, że coś się zmieni i w wypełnionej do połowy ośmiotysięcznej hali Pionir jeszcze będą emocje. Niewiele zabrakło, by tak się stało. Trzecią partię Polki zaczęły od prowadzenia 4:1, przypomniały sobie o skutecznym bloku i ataku. Ale od korzystnego wyniku 10:6 do 13:15 droga była krótka.