Kapitan Skry Bełchatów, a przez wiele lat podpora reprezentacji, swój list otwarty zamieścił na klubowej stronie internetowej. Jak pisze w zakończeniu, nie zamierza dalej rozdrapywać ran i zaogniać relacji z Polskim Związkiem Piłki Siatkowej. Ale wcześniej tak ugodowy nie jest.
Wylicza wszystkie swoje żale do związkowych działaczy, twierdzi, że był przez nich poniewierany, również przez prezesa Mirosława Przedpełskiego, z którym ostatnio rozmawiał, a ten – twierdzi Wlazły – sprytnie przerzucił potem na siatkarza całą odpowiedzialność za nieporozumienia.
Wlazły przypomina czasy, gdy grał w reprezentacji z kontuzjami. „Organizm był wyczerpany, często miałem skurcze, które widzieliście, gdy znoszono mnie z boiska. A ja wracałem, grałem dalej i nie myślałem, ile ryzykuję. PZPS (...) się mną nie interesował i gdyby nie Raul Lozano, który zażądał, by wysłać mnie na badanie do Barcelony, żadnej pomocy bym się nie doczekał. I to był ostatni raz, gdy związek mi pomógł".
O perypetiach zdrowotnych Wlazły pisze długo, dziękując przy tym władzom Skry za pomoc. Rozumie kibiców, którzy go wygwizdują po odmowie gry dla kadry, ale chce, by znali całą prawdę. Przypomina, że na igrzyskach w Pekinie trzy mecze rozegrał ze złamanym kciukiem, a związkowy działacz później zwodził go latami w sprawie ubezpieczenia. „Dla PZPS nie byliśmy partnerami, bardziej niewolnikami" tłumaczy.
Twierdzi też, że w kadrze nikt nie grał dla pieniędzy. Tym bardziej mu przykro, że po nieudanych mistrzostwach świata w 2010 roku obrzucono go błotem, a tak odebrał słowa, że dla kadry się nie poświęca, więc już nie dostanie powołania.