W piłce ręcznej tak jak w nożnej mistrzostwa Europy są trudniejszym turniejem od mistrzostw świata. Dla Polaków trudniejszym także dlatego, że rok temu jechali na turniej do Niemiec tylko na przejażdżkę, a przywieźli srebrny medal, więc wyprawy do Norwegii nikt nie uzna za udaną, jeśli medalu nie będzie.
Chociaż trener Bogdan Wenta starał się tonować nastroje, piłkarze i tak obiecywali, że jadą po złoto. W podobnym tonie w mediach zaczęli wypowiadać się także inni fachowcy. – Powiem skromnie: nie wymagam od nich wiele. Chodzi tylko o bezpośredni awans na igrzyska – mówił trener kobiecej reprezentacji Zenon Łakomy, choć przecież wie, że awans taki daje wyłącznie złoto lub w szczęśliwych okolicznościach srebro (finałowe zwycięstwo mistrzów świata Niemców).
Po porażce siatkarzy na turnieju w Izmirze z gier zespołowych to właśnie reprezentacja piłkarzy ręcznych jest naszą największą nadzieją na występ w Pekinie. Trzy tysiące kibiców w Elblągu i jeszcze więcej w Gdańsku kilka dni przed wylotem na turniej zgotowało piłkarzom Wenty taką owację, że ci przez kilka minut nie mogli skupić się na grze. Zapowiadają jednak, że z presją sobie poradzą, mimo że aż taka nigdy wcześniej na nich nie ciążyła.
– Głowy kibiców trzeba jak najszybciej ostudzić, nie można już dalej pompować tego balonu, bo to może tylko zaszkodzić. Kandydatów do zwycięstwa jest przynajmniej dziesięciu – mówi Wenta. Awans na igrzyska, na których polscy piłkarze ręczni mogą zagrać po raz pierwszy od 28 lat, to trudne zadanie. Szansa będzie jeszcze wprawdzie na jednych zawodach, które na wiosnę odbędą się najprawdopodobniej we Wrocławiu, ale nikt nie chce czekać tak długo.
– Będziemy walczyć o zwycięstwo już w Norwegii, chociaż na pewno startujemy z innej pozycji niż w zeszłym roku na mistrzostwach świata. Teraz wszyscy rywale będą już na nas uważać – mówi kapitan drużyny Grzegorz Tkaczyk. Za złoty medal zawodnicy dostaną od Związku Piłki Ręcznej w Polsce premię 400 tysięcy złotych do podziału. Każde kolejne miejsce na podium wyceniono o 100 tysięcy mniej.