Miał być trudny mecz i był. Polacy chyba nie lubią grać rano. Wstali jak rzadko o szóstej, przyjęli z godnością żarty w wiosce, że nikt nigdy nie widział ich przed dziesiątą na nogach, a tu taka niespodzianka. Rozgrzewali się długo, lecz nabrali wigoru dopiero wtedy, gdy w drugiej połowie przegrywali czterema bramkami. Trener Bogdan Wenta nie chwalił za wiele swoich piłkarzy, choć wykonali w praktyce olimpijski plan miniumum. Nie przesadzała też z krytyką. – Istnieją style gry, które nam nie odpowiadają – mówił po meczu – nie lubimy brazylijskiego biegania w strefie obronnej.
Mecze w hali centrum sportów olimpijskich mają niezmienną oprawę. Sporo głośnej muzyki, dzieci wchodzące z piłkarzami na parkiet i skaczące jak piłeczki podczas prezentacji, dziewczęta z pomponami wbiegające na przerwy. Żadna z tych atrakcji nie poruszyła Polaków, ani nawet głośne okrzyki polskich widzów, którzy są w Pekinie porządnie przygotowani: mają barwy narodowe, transparenty z nazwą rodzimej miejscowości oraz odpowiedni repertuar popularnych pieśni.
Pierwszą połowę Polacy zapewne chcieliby zapomnieć. Szarpali się z Brazylijczykami bez większego przekonania, trochę snuli po boisku, wynik do 13. minuty oscylował koło remisu. Polska ławka krzyczała, trener zachęcał do aktywnej obrony, prosił i groził, ale efektu nie było. Jeden pobiegł do kontrataku, którego nie było, drugi samotnie próbował przebijać się przez rywali, polska skuteczność malała, a brazylijski duch rósł.
Wenta wziął czas, gdy na tablicy było 6:9. Znów zaapelował do koncentrację na zadaniach i zbiorową pracę, wymienił paru zawodników, jedyny skutek był taki, że przewaga Brazylijczyków nie rosła. Było nerwowo, złość było słychać i widać, dopiero ostatnie minuty przyniosły poprawę – znów remis, ale w ostatnich sekundach zamieniony na małą przewagę zespołu południowoamerykańskiego.
Wenta ma cierpliwość do swoich ludzi. Nawet nie szalał bardzo za linią boiska, gdy zobaczył, że przegrywają już 15:19 i przez siedem minut nie mogą zdobyć bramki. Cierpliwość została wreszcie nagrodzona, do wszystkich w końcu dotarło, że trzeba grać zespołowo. Impulsem stało się wyrzucenie z boiska na dwie minuty Michała Jureckiego. W pięciu na sześciu Polacy odrobili dwie bramki, potem już poszło, remis 20:20 po „wkrętce” Grzegorza Tkaczyka, chłodna precyzja Tomasza Tłuczyńskiego przy karnym, dobrą zmianę dał na skrzydle Mateusz Jachlewski