Kiedy w końcówce meczu odrabia się cztery gole straty i doprowadza do remisu – wypadałoby się cieszyć. Żeby Bogdan Wenta mógł się jednak cieszyć szczerze, musi zapomnieć, jak mogło być pięknie, gdyby Polacy pokonali Słowenię i jako jedyni awansowali do drugiej rundy z kompletem punktów.
Pierwszy raz w tym turnieju nasza reprezentacja występowała w roli faworyta. Po pokonaniu Niemiec i Szwecji wydawało się, że nie jest w stanie zatrzymać jej drużyna, która w ostatnich latach regularnie z Polską przegrywała.
Zawodnikom Wenty zabrakło szczęścia – trzy razy w ważnych momentach trafiali w słupek, ale zabrakło też koncentracji i umiejętności, bo nie wykorzystali trzech rzutów karnych, a z samych strat, jakie miał Karol Bielecki, można byłoby zbudować kilkuminutowy film szkoleniowy – ku przestrodze.
Stara armia trenera Zvonimira Serdarusicia postawiła trudne warunki, świetnie w bramce spisywał się Gorazd Skof. Problemy zaczęły się jeszcze w pierwszej połowie, kiedy między 18. a 28. minutą meczu Polacy nie potrafili zdobyć bramki. Trener tłumaczył im wszystko spokojnie, bo wydawało mu się, że sytuacja jest pod kontrolą. Nie była, aż do samego końca.
Polsce zabrakło lidera. Bielecki formę zgubił razem ze zgolonymi włosami, przez dziesięć minut bramki nie zdobył Tomasz Rosiński, który po meczu ze Szwecją z debiutanta stał się gwiazdą polskiej drużyny. Irytowała nieporadność. Nawet doskonałe interwencje Sławomira Szmala nie dawały radości, bo bramkarz z niepokojem patrzył na to, co działo się w ataku.