Presja związana z tym, że przyjechaliście na mistrzostwa Europy nie po naukę, ale jako jedni z faworytów pomaga czy przeszkadza?
Ja tego w ogóle nie odczuwam i myślę, że przez 50 minut meczu z Chorwacją nie było widać, że jesteśmy sparaliżowani klasą rywala. Zabrakło nam naprawdę niewiele do tego, żeby cieszyć się ze zwycięstwa już na początku turnieju, a przecież graliśmy z jedną najlepszych drużyn na świecie. To nie wygląda tak, że budzimy się rano i nerwowo chodzimy po pokoju myśląc o tym, jak wysoko przegramy z mistrzami olimpijskimi.
Tak samo jest przed każdym meczem. Staram się nie myśleć ani o tym z kim gram, ani na imprezie jakiej rangi. Koncentruję się maksymalnie – zarówno przed meczem z Niemcami, Chorwacją, jak tymi ze Słowenią czy Białorusią. Chorwaci byli faworytem czwartkowego spotkania, ale tak naprawdę można było ich pokonać. Myślę, że gdybyśmy zagrali z nimi rewanż, nie bylibyśmy bez szans.
Mieliśmy założenie, by szczególnie szczelnie bronić środek pola, a jednak to właśnie z tej pozycji rywale zdobyli najwięcej bramek. Wyeliminować Ivano Balicia było jednak bardzo trudno. Zabrakło koncentracji, dopuszczaliśmy go do dobrych sytuacji i jeśli nie rzucał na bramkę, to pozwalał się faulować na rzut karny. Na pewno nie zabrakło nam zaangażowania, ale był to nasz pierwszy kontakt z Chorwatami od długiego czasu i trochę się pogubiliśmy.
Ciężko się broni, jeśli rywal rzuca z siódmego metra, a nasi zawodnicy nawet nie podnoszą do góry rąk… Ale nie ma co zrzucać winy na poszczególnych piłkarzy, tylko musimy mieć świadomość, że nie wolno nam już więcej popełniać takich błędów, jeśli chcemy w tym turnieju coś osiągnąć. Media w Polsce napompowały balon przed naszym wyjazdem, robiąc z nas herosów. A my wcale nie mówiliśmy, że jedziemy po złoto. Mieliśmy tylko takie założenie i to się nie zmienia nawet po porażce z Chorwacją.