– To oczywiste, że w lidze angielskiej gra się zbyt często, i każdy ze środowiska piłkarskiego wam to powie – grzmiał kilka tygodni temu Juergen Klopp, trener Liverpoolu. W sukurs przyszedł mu Pep Guardiola – trener Manchesteru City, który stwierdził, że całkowicie się z Niemcem zgadza.
Nie oni pierwsi zżymają się na grudniowy maraton meczów w Anglii, którego zwieńczeniem jest Boxing Day – drugi dzień świąt. Kolejne już pokolenie zagranicznych menedżerów może jednak płakać i żalić się do woli – mecze 26 grudnia to tradycja nie do ruszenia.
Klopp miał prawo się pieklić. W okresie świątecznym, a także bezpośrednio przed nim, jego drużyna musiała rozegrać spotkania w ramach Ligi Mistrzów, Premier League, Pucharu Ligi i Klubowych Mistrzostw Świata, które organizowane były w Katarze – w innej strefie czasowej i klimatycznej.
Liverpool został najlepszym klubem świata, w finale pokonał brazylijskie Flamengo 1:0 (po dogrywce, co oczywiście radości Niemca nie wywołało), a ceną było odpadnięcie z Pucharu Ligi. Złożona z juniorów przegrała w Birmingham z Aston Villą aż 0:5. Pierwszy skład 24 godziny później grał półfinał Klubowych Mistrzostw Świata.
Pocieszeniem są pieniądze – triumf w Dausze to 10 milionów dolarów i w przyszłym sezonie The Reds będą mieli prawo umieścić na koszulkach złotą tarczę. Puchar Ligi to dużo mniejszy prestiż, a nagród finansowych nie ma nawet co porównywać (wygrany zgarnia 100 tysięcy funtów).