Jeszcze do niedawna do klubu trafiali głównie obcokrajowcy z bardziej lub mniej imponującym życiorysem, przeważnie jednak tacy, których silniejsze kluby i ligi już skreśliły. Takie okazje jak Danijel Ljuboja, Nemanja Nikolić albo Vadis Odjidja-Ofoe trafiały się rzadko.
Częściej zagraniczne transfery należało zapisywać po stronie strat. Nie sprawdzili się m.in. Daniel Chima-Chukwu, Tomas Necid, Iuri Medeiros, Luis Rocha, Chris Phillips, Steeven Langil, Mauricio, Christian Pasquato, Salvador Agra, Armando Sadiku czy Ivan Obradović, który przychodził z Anderlechtu Bruksela, ale ani razu nie pojawił się na boisku w meczu ligowym. Tych piłkarzy albo już w klubie nie ma, albo niedługo nie będzie.
– Były legionista Jakub Rzeźniczak powiedział w jednym z wywiadów, ile płacą kluby w Kazachstanie czy Azerbejdżanie. Jeżeli nawet te kraje ściągają piłkarzy za większe pieniądze, to kto zostaje do wyboru? Odpowiedź dają europejskie puchary. Nie ma nas w Lidze Mistrzów i Lidze Europy. Czechy, Słowacja, Bałkany są już wydrenowane i do ekstraklasy trafia każdy, kto biegnie i się nie przewraca – mówi „Rz" Robert Podoliński, trener i ekspert TVP.
Za rządów poprzednich zagranicznych trenerów do Legii przychodzili piłkarze doświadczeni, ale niekoniecznie głodni gry i w szczycie formy – po prostu z rynków, które szkoleniowcy znali. Młodzi nie mieli miejsca w drużynie i odchodzili. Jako przykłady można podać Bartłomieja Kalinkowskiego czy Mateusza Cichockiego. Pierwszy gra w ŁKS Łódź, drugi debiutował w ekstraklasie w barwach Zagłębia Sosnowiec.
W meczu z Wisłą Kraków, wygranym przez Legię 7:0, pod koniec spotkania na boisku przebywało aż ośmiu Polaków. – Nie wiem, kiedy ostatnio tak wielu młodych Polaków grało w meczu. Proporcje się zmieniły – mówi „Rz" Mateusz Wieteska, jeden z młodych, ale już doświadczonych piłkarzy.