Zmienił się termin mistrzostw (po raz pierwszy rozgrywane są latem), zmienił gospodarz (Kamerun został zastąpiony przez Egipt), ale jedno od lat pozostaje niezmienne: przepychanki piłkarzy z władzami federacji. Ich powód też jest doskonale znany: walka o wyższe premie.
Nagrody w turnieju prezentują się następująco: każdy uczestnik dostaje do podziału co najmniej 475 tys. dolarów, awans do ćwierćfinału wyceniono na 800 tys., a do półfinału na 2 mln. Wicemistrz zarobi 2,5 mln, a mistrz - 4,5 mln.
Nie są to wielkie pieniądze. Więcej można zgarnąć chociażby w trwającym Copa America, którego triumfator wzbogaci się o 6,5 mln dolarów. Nie mówiąc już o mistrzostwach Europy, gdzie za sam udział w przyszłorocznym turnieju każda z 24 drużyn otrzyma do podziału 9,25 mln euro, a zwycięzca może zainkasować łącznie nawet 34 mln.
Różnica jest więc wyraźna, ale też i turniej o mistrzostwo Europy - mimo rosnącej liczby uczestników (już 24 - zresztą podobnie jak tegoroczny PNA) - cieszy się nieporównywalnie większym prestiżem, co przekłada się na zainteresowanie kibiców, sponsorów i mediów. W Polsce żadna z telewizji nie kupiła praw do transmisji PNA.
Negocjacje pod osłoną nocy
Rozpieszczone kontraktami w europejskich klubach afrykańskie gwiazdy próbują jednak ugrać dla siebie jak najwięcej, szantażując władze rodzimych federacji. Stąd powtarzający się za każdym razem scenariusz, w którym piłkarze straszą, że nie wyjdą na boisko, licząc, że prezesi sięgną głębiej do kieszeni.