Legia nie wiedziała jakich sposobów użyć, aby przedostać się pod bramkę gości, ale też niewiele takich sposobów znała. Dwa celne strzały w pierwszej połowie, uderzenie głową Igora Lewczuka po rzucie wolnym i Marko Vesovicia w drugiej to jedyne takie próby. Wszystkie inne skazane były na niepowodzenie.
Po drugiej stronie wszystko było przygotowane, zorganizowane, oparte na grze pełnej schematów, ale dobrze wyuczonych, przynoszących efekty we wcześniejszych meczach. Wiadomo w ilu akcjach musi wziąć udział prawy obrońca James Tavernier, kiedy piłka trafi do zmieniającego pozycję pomocnika Josepha Ayodele-Aribo, a w końcu do silnego napastnika Alfredo Morelosa.
Legia takich zawodników nie miała, w dodatku kolejny mecz grała bez środkowego napastnika, mimo że Sandro Kulenović był na boisku.
Dzień wcześniej na stadionie Legii Poczta Polska prezentowała znaczek z Kazimierzem Deyną. Numer 10, z którym występował Deyna jest w Legii zastrzeżony od dziesięciu lat. Jednym z ostatnich, którzy grali z „10” był obecny trener Aleksandar Vuković. Doszukiwano się w tym dobrego znaku.
Gościem honorowym na meczu była Mariola Deyna (po ślubie McMullan). Ale pani Mariola na trybunie to jednak nie to samo co Kazik na boisku. Kiedy pięćdziesiąt lat temu, po niepokojąco niskim zwycięstwie nad Saint Etienne 2:1 Legia jechała na rewanż do Francji, nie tylko utrzymała przewagę, ale zwiększyła ją dzięki fantastycznemu strzałowi Deyny w końcówce meczu.