Poważna refleksja o futbolu z myślą o tych, którzy interesują się światem, więc musieli zwrócić uwagę na piłkę, ma długą tradycję. Jednak każdy, kto ma dziś do czynienia ze sportowymi mediami, wie, że pierwszą potrzebą jest pisanie takie, które tydzień po meczu nie budzi już żadnych skojarzeń. „Kopalnia" jest odtrutką na tę codzienność.
Otwiera ją tekst Żelaznego o dopingowej aferze poprzedzającej wyjazd drużyny Janusza Wójcika na igrzyska w Barcelonie w roku 1992. Muszę szczerze przyznać, że gdy Piotr zapytał mnie (znamy się dobrze, pracowaliśmy razem w „Rzeczpospolitej" przez pięć lat), czy można o tym napisać coś ciekawego, byłem sceptyczny. Sądziłem, że papierów nie ma, ludzie zapomnieli, Wójcik nie żyje, czyli temat umarł.
I myliłem się okrutnie. Jakieś papiery się znalazły, ludzie pamiętają i powiedzieli bolesną prawdę: to był dopingowy przekręt, trzech piłkarzy było na koksie, a lista zaniedbań i naruszeń procedur jest porażająca. Czyta się to jak świetnie udokumentowany kryminalny reportaż, a wypowiedzi jego bohaterów są pełne skruchy (dopingowi kontrolerzy z tamtych lat), pretensji o rozgrzebywanie ran (ówcześni działacze) i wątpliwości (piłkarze). Ci ostatni, opowiadając o codzienności srebrnej drużyny Wójcika, raczej nie przestrzegają zasady, że o zmarłych tylko dobrze.
Leszek Jarosz zabiera nas w podróż jeszcze dalszą, aż do mistrzostw świata w roku 1938 i spotkania Polski z Brazylią w Strasburgu, czyli jak zauważa już na wstępie – meczu, którego nikt nie widział, dlatego idealnie pasował jako podstawa do mitu, zanim doczekaliśmy się Wembley i porażki na wodzie z Niemcami. Wydawało mi się, że nikt nie wątpi w to, ile goli strzelił wtedy Ernest Wilimowski, ale po lekturze Jarosza już nigdy nie będziemy tego pewni: trzy czy cztery. On sam daje nam wprawdzie nadzieję, że w Brazylii może odnaleźć się film z tego spotkania, ale raczej sam w to przesadnie nie wierzy.
Najważniejsze jest jednak to, że opowieść o Wilimowskim jest tylko pretekstem do pokazania poprzez futbol pasjonującej polsko-niemieckiej historii Śląska. Można nawet powiedzieć, że bez piłki opowiedzenie tej historii jest niemożliwe i Jarosz dostarcza w tej sprawie kolejnych dowodów.