Nie powinno ich tu być. Po trzech pierwszych meczach grupowych Atalanta miała zero punktów i dwa strzelone gole. Wierzyć w szczęśliwe zakończenie mogli wówczas tylko najwięksi optymiści. Statystyki były bezlitosne: w historii Champions League w podobnej sytuacji udało się awansować jedynie Newcastle (sezon 2002/2003), ale wtedy obowiązywał inny system – zamiast 1/8 finału była kolejna runda grupowa.
Piłkarze Gian Piero Gasperiniego nie zamierzali zawracać sobie głów liczbami. Zabrali punkt Manchesterowi City, pokonali Dinamo Zagrzeb i Szachtar Donieck. Pokazali, że nawet w tak hermetycznych rozgrywkach jest miejsce dla nowicjuszy. Pod warunkiem że nie boją się marzyć. I sprzyja im los.
– Gdybyśmy wpadli na Barcelonę albo Liverpool, kwestia awansu byłaby rozstrzygnięta. Ale trafiliśmy na Valencię i nasze szanse oceniam na 50 procent – szacuje Gasperini, który powtarza, że chciałby być dla Atalanty tym, kim dla Manchesteru United jest Alex Ferguson.
– Doskonale się tu zaaklimatyzowałem. Czuję się jak w domu. Jestem w stanie wyobrazić sobie, że zostaję w tym mieście na długie lata – przekonuje Włoch uznany za najlepszego trenera Serie A w 2019 roku. To jego czwarty sezon w Bergamo. Z ekipy przeciętniaków zbudował zespół grający regularnie w europejskich pucharach. Doczekał się honorowego obywatelstwa i pomnika.
Swego czasu chwalił Gasperiniego sam Jose Mourinho, podobno to on zarekomendował go w 2011 roku prezesowi Interu Massimo Morattiemu, gdy ten bezskutecznie szukał trenera, który nawiąże do sukcesów Portugalczyka. Gasperini do Mediolanu jednak nie pasował, zawodnicy kwestionowali jego metody, nie broniły go wyniki i po zaledwie pięciu meczach (remis i cztery porażki) mu podziękowano. Przez rok był bezrobotny, a kiedy dwukrotnie w ciągu sezonu zwolniono go z Palermo, wydawało się, że jego kariera znalazła się na poważnym zakręcie.