Pierwsza połowa była starciem drużyn z różnych lig. Tak, jak Polacy trzy dni temu bez problemu pokonali Andorę, tak teraz wyszli na boisko, jakby sami chcieli odegrać rolę outsidera. Biało-czerwoni w pierwszej połowie nie przeprowadzili żadnej akcji pod bramką rywali, a taktyka przyjmowania Anglików na własnej połowie i wypatrywania kontry załamała się już w 19. minucie.
Najpierw był przechwyt. Piotr Zieliński dostał piłkę, rozejrzał się i zrobił kółeczko, aż osaczyło go czterech Anglików, więc futbolówkę stracił. Przejął ją Raheem Sterling, popędził w pole karne, a kiedy był już pod linią końcową, nadział się na nogę interweniującego Michała Helika. Sędzia podyktował rzut karny, który strzałem w środek bramki wykorzystał Harry Kane.
Gol nie wstrząsnął meczem. Polacy okopali się na własnej połowie, a Anglicy cierpliwie rozgrywali piłkę i kontrolowali mecz. Problemami poprzedniego selekcjonera Jerzego Brzęczka były zachowawczość oraz przewidywalność. Sousa na początku pracy z kadrą dał się poznać jako trener nieszablonowy, sympatyk odważnych decyzji, ale na Wembley długo nie umiał naprawić gry Polaków.
Druga połowa pokazała, że futbol to gra epizodów. Długo widzieliśmy na boisku Polaków bezradnych, którzy ograniczają swoją aktywność jedynie do defensywy, aż optykę zmieniła sytuacja z 58. minuty. Niemoc zaczęła wyglądać jak odpowiedzialność. Może nie organizowaliśmy dywanowych nalotów na pole karne Anglików, ale przecież rywale wymusili na nas tylko jeden poważny błąd.
Wystarczyło zaatakować przeciwnika pod polem karnym. John Stones nieoczekiwanie ugiął się pod presją i oddał piłkę Jakubowi Moderowi, który wymienił ją z Krzysztofem Piątkiem i w sytuacji sam na sam strzelił wyrównującego gola. Polacy dostali nagrodę za odwagę, bo po przerwie grali już lepiej, ale jedna groźna akcja do zdobycia punktu na Wembley nie wystarczyła.