Kiedy Jamal Musiala i Eric Maxim Choupo-Moting strzelali gole w Wolfsburgu, nikt nie spodziewał się, że kolejne zwycięstwo przybliżające Bayern do obrony tytułu zejdzie na plan dalszy, a przedstawienie w sobotnie popołudnie skradnie trener.
Flick stanął po meczu przed kamerami i zapowiedział, że nie wypełni obowiązującego do 2023 roku kontraktu. – Przekazałem już tę informację piłkarzom i władzom klubu. Zależało mi na tym, by dowiedzieli się ode mnie – tłumaczył.
Flick zdobył z Bayernem wszystkie możliwe trofea, ale nie potrafił się dogadać z dyrektorem sportowym Hasanem Salihamidziciem. Konflikt narastał od miesięcy, niemieckie media pisały, że ich relacje to „epoka lodowcowa", dalsza współpraca wydawała się tracić sens i po pierwszym niepowodzeniu – porażce z PSG w Lidze Mistrzów – trener powiedział dość. „Bild" zauważył, że Salihamidzić to jedyny działacz, któremu Flick nie poświęcił ani słowa w swoim wystąpieniu.
Decyzja o rozstaniu nie jest zaskoczeniem, spekulowano o niej od tygodni. Co innego moment, jaki wybrał trener na poinformowanie opinii publicznej. Zdziwieni byli również szefowie mistrzów Niemiec. Długo nie zabierali głosu. W niedzielę wydali w końcu komunikat. Wynika z niego, że ustalenia były inne, a Flick wyszedł przed szereg. Miał się skupić na przygotowaniu zespołu do spotkań z Wolfsburgiem, Bayerem Leverkusen (we wtorek) i Mainz (24 kwietnia), a potem usiąść do rozmów na temat swojej przyszłości.
„Nie pochwalamy jednostronnej komunikacji, będziemy kontynuować rozmowy po meczu w Moguncji" – napisał bawarski klub w oświadczeniu. Ale mało kto wierzy, że da się jeszcze przekonać Flicka do zmiany planów. Niewykluczone, że jest już po słowie z niemiecką federacją, a Bayern osiągnął porozumienie z jego następcą. Tym człowiekiem miałby być młody trener RB Lipsk Julian Nagelsmann, tylko rok starszy od Roberta Lewandowskiego.