Związek przegłosuje inny sposób karania klubów, żeby nie rozbijać degradacjami kolejnego sezonu ligi, powoła związkowego prokuratora do walki z korupcją – ale jeśli chodzi o to, co było, kibicom i opinii publicznej będą musiały wystarczyć przeprosiny.

Najbardziej honorowe wyjście, czyli podanie się zarządu PZPN do dymisji, jest mało prawdopodobne, choćby nie wiadomo jak silne były naciski Ministerstwa Sportu. Bo nad PZPN są jeszcze Europejska Unia Piłkarska i Międzynarodowa Federacja Piłkarska, a one żądają, by rząd przestrzegał ustaleń dokonanych wówczas, gdy związek był zawieszony przez ministra Tomasza Lipca. Wynegocjowano wtedy, że władze PZPN mogą się zmienić tylko podczas specjalnego zjazdu wyborczego. Żadne przedwczesne dymisje, zawieszanie, wprowadzanie kuratorów nie wchodzą już w grę. W kuluarowych rozmowach członkowie zarządu związku mówią otwarcie: nawet gdybyśmy się chcieli podać do dymisji, to nie możemy, bo wtedy UEFA uzna to za złamanie ustaleń i nie dopuści naszej reprezentacji do najbliższych mistrzostw Europy, a potem zabierze nam Euro 2012.

To bardzo wygodna wymówka, by nie ulegać niczyjej presji, a zjazd wyborczy odwlekać, jak długo się da. Jako zakładnicy Euro 2012 jesteśmy jednak na takie uniki skazani, a PZPN z tej niemocy świetnie sobie zdaje sprawę. W niedzielę zjazd uroczyście ogłosi, że wypaczenia były i winni muszą zostać ukarani, ustali tysiąc sposobów na to, by zacząć nowe, czyste życie. A potem z tymi samymi ludźmi, którzy przez lata przymykali oko na korupcję albo wręcz sami byli w nią zamieszani, ruszy w dalszą drogę.

Skomentuj na blog.rp.pl