Na boisku był remis 1:1, lepszy dla Północy, która prowadzi w grupie 2. azjatyckich eliminacji do mundialu w RPA, ale mecz – jak zawsze, gdy grają obie Koree – zaczął się długo przed gwizdkiem.
W sierpniu ustalono z FIFA, że spotkanie odbędzie się w Szanghaju, na Hongkou Stadium, bo Phenian nie zgodził się na odegranie u siebie hymnu Południa i wywieszenie flagi kraju, z którym wciąż formalnie jest w stanie wojny. Tak było już wiosną, gdy te dwie drużyny trafiły na siebie w poprzedniej rundzie eliminacji. Teraz problemy były jeszcze trudniejsze do uniknięcia, wystarczy spojrzeć w kalendarz.
Jakby to wyglądało? 9 września feta w stolicy z okazji 60-lecia komunistycznej republiki, a dzień później oddawanie honorów wrogowi? Temu samemu wrogowi, który przekazuje na Zachód informacje, że Drogiego Przywódcy Kim Dzong Ila nie było na rocznicowych obchodach, bo jest ciężko chory albo w ogóle go już nie ma?
Samo przeniesienie meczu do Chin to za mało. KRLD jako organizator spotkania wywindowała ceny biletów do ponad 200 dolarów, by odstraszyć południowokoreańskich kibiców mieszkających w Szanghaju. Cel został osiągnięty, trzeba się było mocno rozglądać, żeby dostrzec kogoś na stadionie. Przyszło 500 osób, w tym silna grupa oflagowana barwami Północy. To oni świętowali pierwsi: Hong Yong Jo zdobył w 63. minucie prowadzenie z rzutu karnego podyktowanego za dotknięcie piłki ręką przez Kim Nam Ila. Ki Sung Yeung wyrównał pięć minut później i skończyło się jak zwykle. To już czwarty remis obu Korei w tym roku, drugi w Szanghaju.
Po zbrojnym konflikcie zakończonym w 1953 roku koreańscy sąsiedzi do dziś nie podpisali traktatu pokojowego. Do swoich konstytucji wpisali natomiast, że to ich kraj jest jedynym prawowitym władcą półwyspu. Różnie układały się w ostatnich latach stosunki między nimi, ale od kiedy w lutym tego roku prezydentem Korei Południowej zostałLee Myung Bak, są lodowate.