Sprawa ciągnie się od stycznia 2008 roku, kiedy Wydział Dyscypliny PZPN pod przewodnictwem Michała Tomczaka podjął decyzję o degradacji Widzewa z ekstraklasy za czyny korupcyjne jego byłego współwłaściciela Wojciecha Sz. w sezonie 2004/2005. Jak powiedział wtedy wiceprzewodniczący WD Robert Zawłocki, członkowie wydziału spotkali się z „poważnymi groźbami” ze strony kibiców Widzewa.
Postanowienie WD zostało podtrzymane przez następną instancję – Związkowy Trybunał Piłkarski. Widzew odwołał się do Trybunału Arbitrażowego do spraw Sportu przy Polskim Komitecie Olimpijskim i ku zdziwieniu obserwatorów wygrał. Trybunał orzekł, że czyny korupcyjne łódzkiego klubu uległy przedawnieniu. Zdziwienie wynikało z faktu, że w podobnej sytuacji trybunał nie uznał przedawnienia czynów korupcyjnych innych klubów (m.in. Arki Gdynia i Zagłębia Lubin).
PZPN złożył skargę kasacyjną na tę decyzję do Sądu Najwyższego. W czerwcu SN uchylił wyrok trybunału, nakazując mu ponowne rozpatrzenie sprawy. Komisja do spraw Nagłych PZPN, nie czekając na kolejne orzeczenie trybunału, uznała, że wyrok Sądu Najwyższego oznacza ważność wcześniejszych decyzji organów związkowych.
Dlatego Widzew rozpoczął sezon 2009/2010 w I lidze, mimo że rozgrywki w tej klasie zakończył na pierwszym miejscu i gdyby nie ciążyła na nim kara degradacji, zająłby miejsce w ekstraklasie.
– Najważniejsze w decyzji trybunału jest uzasadnienie – uważa rzecznik dyscyplinarny PZPN generał Wojciech Petkowicz. – Musimy wiedzieć, czy trybunał kierował się sprawami formalnymi czy merytorycznymi. Od tego zależy stanowisko Związkowego Trybunału Piłkarskiego, bo ja jako rzecznik nie będę się tą sprawą zajmował.