Polacy wyszli na boisko jak na ścięcie. Mówili, że wszystko ciągle jest w ich rękach, ale wyglądali na pogodzonych z losem.
Upadek polskiej reprezentacji jest zawstydzający. Nie zostaliśmy pobici na Santiago Bernabeu, Stade de France czy Wembley. Zaczęło się na obskurnym Tehelnym Polu w Bratysławie, następnym przystankiem był Windsor Park w Belfaście, stacja końcowa nazywa się Ljudski Vrt. Najpierw wszystko zrzucano na pecha, później na nierówne boisko, wczoraj widać było, że Polska nie ma drużyny, piłkarze są w słabej formie i nawet jeśli chcieli, nie mieli pomysłu, jak wygrać.
Do mundialu poprowadzić mieli nas piłkarze, którzy najlepsze chwile mają już za sobą, byli na mistrzostwach świata i Europy, dalej chętnie przyjeżdżali na zgrupowania, ale głupio było się przyznać, że są w kadrze tylko dlatego, że nie ma lepszych. Michałowi Żewłakowowi, Jackowi Krzynówkowi czy Bartoszowi Bosackiemu pora wręczyć kwiaty i dyplomy, dziękując za to, co zrobili dla drużyny.
Wczorajszy mecz pokazał, że piłkarze, którzy nie mają miejsca w drużynach klubowych lub nawet w ogóle klubów, mogą wygrać raz, dwa, ale trzy – już nie.
Napastnicy Robert Lewandowski i Paweł Brożek nie oddali strzału na bramkę rywali, Jakub Błaszczykowski drugi raz z rzędu nie udźwignął presji, Ludovic Obraniak, który miał zbawić drużynę, znowu zszedł z boiska w przerwie, bo grał chaotycznie i nie rozumiał się z kolegami.