Wśród właścicieli klubów Premiership coraz trudniej znaleźć brytyjskie nazwisko. Wśród trenerów Anglicy są w mniejszości – sześciu na 20 miejsc pracy. Na bandach przy boiskach najlepszych drużyn azjatyckie firmy reklamują się w swoich językach, a jak trafi się coś po angielsku, to zwykle zachęca do latania którąś z linii lotniczych znad Zatoki Perskiej.
Nawet szacunek i zaufanie do trenerów już w Anglii nie te co kiedyś, z nowymi właścicielami przyszły nowe zwyczaje. Ale póki grają w drugi dzień świąt, wiadomo, że jesteśmy na Wyspach. Nawet jeśli bożonarodzeniowo-noworoczny maraton spotkań to jeden z ostatnich szańców inności.
W Chelsea święta były takie jak ostatnie tygodnie, czyli nieudane. Lider zremisował z Birmingham 0:0, miał pecha pod bramką rywali – pech nazywał się Joe Hart i bronił wszystkie strzały, raz z pomocą poprzeczki – ale też szczęście pod własną. W pierwszej połowie sędzia nie uznał gola dla gospodarzy, choć Christian Benitez raczej nie był na spalonym.
– To nie jest nasz najlepszy okres – komentował trener Carlo Ancelotti. Delikatnie powiedziane: z ostatnich siedmiu meczów (pięciu w lidze) lider wygrał tylko jeden. A poprzednie spotkanie bez bramki zdarzyło mu się ponad pół roku temu, w półfinale Ligi Mistrzów na Camp Nou.
Chelsea (dziś gra z Fulham) jest jeszcze liderem tylko dlatego, że Manchester United rywalizował z nią ostatnio w nieudolności. Ale i ona ma swoje granice, po wczorajszym zwycięstwie nad Hull 3: 1 United traci do piłkarzy Ancelottiego tylko dwa punkty.