Wydawało się, że w trakcie telewizyjnej transmisji tyle samo kamer skierowanych było na boisko co na trenerów obu drużyn. Jose Mourinho długo prowadził Chelsea, pożegnał się z tym klubem po serii słabszych wyników i kłótni z właścicielem, a później przez blisko trzy lata marzył o tym, by się na Romanie Abramowiczu zemścić.
Dla Carlo Ancelottiego to też był dziwny mecz – niby wyjazdowy, ale jednak na stadionie, który przez osiem lat był jego domem, gdy prowadził Milan. W Londynie odnalazł się świetnie, Chelsea prowadzi w tabeli Premiership, a włoskiemu trenerowi sprzyjają media, pisząc o tym, że być może właśnie kogoś takiego jak Ancelotti Chelsea potrzebowała, by spełnić marzenia Abramowicza.
[srodtytul]Historia pecha[/srodtytul]
Obaj trenerzy przed meczem zdjęli z zawodników presję. Mourinho w swoim stylu: zajmijcie się tym, jaki jestem ekscentryczny, zostawcie drużynę w spokoju. Wyważony Ancelotti mówił, że nie da się wciągnąć w żadne gierki, po czym z ironią odpowiadał na wszystkie zaczepki trenera Interu.
Problemów mu nie brakuje. W Mediolanie nie mógł zagrać Michael Essien, kontuzja wykluczyła do końca sezonu Ashleya Cole’a, który dodatkowo, jak John Terry, dał się tabloidom przyłapać na niewierności. Żona już się od niego wyprowadziła, a Abramowicz żąda, by Cole zapłacił klubowi kilkaset tysięcy funtów kary za psucie wizerunku. Piłkarz nie chce płacić, przypominając, że Terry nawet za swoje wybryki nie musiał przepraszać. Kapitanowi Chelsea żona już wybaczyła, ma on dalej problemy z koncentracją. Pokazał to już w lidze, pokazał i w Lidze Mistrzów. Wczoraj w trzeciej minucie patrzył, jak w polu karnym mija go Diego Milito. Angielskie portale napisały, że tą interwencją, a właściwie jej brakiem, Terry bardzo oddalił się od wizerunku obrońcy, jakim był przed ujawnieniem romansu z dziewczyną Wayne’a Bridge’a.