[i]Korespondencja z Madrytu [/i]
Nagroda za podnoszenie się ze wszystkich upadków czekała na Santiago Bernabeu. Najdłuższa misja europejskiego futbolu, najdrożej opłacona, wreszcie dobiegła końca. Inter, wielki niespełniony, wygrał Ligę Mistrzów.
Massimo Moratti na ramionach piłkarzy podniósł w górę puchar, wreszcie dorównał ojcu i może przekazać klub swojemu synowi. Angelo Moratti i Hellenio Herrera dali Interowi w latach 60. dwa Puchary Mistrzów, ale nawet oni nie potrafili zdobyć w jednym sezonie wszystkich trofeów. A Jose Mourinho właśnie zrobił to z Interem, w stulecie urodzin Herrery. Teraz może już myśleć o tym, jak uzdrowić Real. Mourinho po meczu nie uciekł z boiska jak wtedy, gdy wygrał Ligę Mistrzów z Porto.
Zatrzymywał się przy każdym piłkarzu, ściskał i dziękował. Dla niego wszyscy byli bohaterami, ale kamery szukały tylko jednego z nich. Wtedy, gdy strzelał w 35. minucie pierwszą bramkę, w 75. drugą, gdy Mourinho zmieniał go w 90., by kibice mogli mu dać owację na stojąco. Diego Milito, piłkarski kombajn spod Buenos Aires, wyszarpał sobie wreszcie drogę na szczyt. Po trzydziestce, po ledwie jednym sezonie w wielkim klubie i jednym w Lidze Mistrzów. Zdobył dwa gole, a mógł mieć też asysty przy bramkach Samuela Eto'o, Wesleya Sneijdera, Gorana Pandeva, gdyby każdy z nich miał tyle zimnej krwi co on i nie przegrał pojedynków z Hansem Joergiem Buttem.
Dla kibiców Interu to co Milito zrobił w finale nie było żadną niespodzianką. To jego gole, łącznie z tym w dramatycznej ostatniej kolejce, dały drużynie mistrzostwo Włoch. Ale ten sławiony na transparentach kibiców "Il Principe" dotychczas był tylko księciem Mediolanu, a teraz został księciem Europy. Z niewielką pomocą Wesley Sneijdera. Tego, który na Santiago Bernabeu najbardziej pragnął zwycięstwa. Żeby się zemścić na tych, których nazwał "mafiozami z Realu", na tych którzy go zmusili do odejścia każdym sposobem jaki znali, włącznie z sugerowaniem dziennikarzom, że to nie Wesley Sneijder, tylko Whiskey Sneijder, i wszystkim będzie lżej bez niego.