Są w finale dwa kluby z Hiszpanii, obydwa mają argentyńskich trenerów, kibiców przyzwyczajonych do cierpienia, noszą te same biało-czerwone pasy w herbach i na koszulkach. I nawet nazwę mają tę samą, bo Athletic nazywałby się Atletico, gdyby go nie zakładali angielscy stoczniowcy z Bilbao. Ale dzieli je przepaść. Ich trenerów też, choć jeden nazywa się uczniem drugiego.
Athletic Bilbao to romantyzm, tradycja, stadion San Mames nazywany Katedrą, przywiązanie do baskijskich korzeni, kibice w beretach, porządek i rachunki płacone na czas. Atletico Madryt to romantyzm, mętna woda, grube ryby i 200 mln euro długu u hiszpańskiego fiskusa.
Athletic wybiera piłkarzy tylko spośród Basków (nie jest ich znowu tak mało, 3 miliony – Słoweńców jest o milion mniej, a mieli drużynę w mistrzostwach Europy i mundialach). Atletico kupuje ich z całego świata, Athletic wychowuje. Jedni mają jedną z najsłynniejszych i najlepszych szkółek piłkarskich w Hiszpanii. Drudzy przez długi czas szkoleniem młodzieży się brzydzili. Athletic może dać reprezentacji Hiszpanii nawet czterech piłkarzy na Euro 2012. Atletico nie da żadnego.
Athletic to piłkarska demokracja, jeden z czterech klubów Hiszpanii (obok Barcelony, Realu i Osasuny), w których prezesa wybierają sobie socios (udziałowcy). I ci socios wolą spaść z ligi, niż odstąpić od swoich zasad. A Atletico jest od dawna monarchią, z dynastą Gilów na tronie. W Athletic prezesem jest Josu Urrutia, który piłkarzem tego klubu był przez kilkanaście lat. W Atletico – Miguel Angel Gil Marin. Czyli syn słynnego Jesusa Gila y Gila, prezesa, który lubił zwalniać trenerów i wszystko brać, a za nic nie płacić. To on rozpędził kiedyś na cztery wiatry juniorskie drużyny Atletico – choć wychowały Raula – i on wszczepił klubowi gen chaosu i cwaniactwa, którego nie można wytępić do dziś. W Athleticu się buduje, a w Atletico gasi się pożary. Średnio co rok zmienia się tam trener i co rok odchodzi po kilkunastu piłkarzy. Żeby się działo, i żeby zarobili zaprzyjaźnieni pośrednicy.
Z drużyny, która dwa lata temu wygrała Puchar UEFA, nie został już właściwie nikt. I z tej, która dziś zagra w Bukareszcie, też może nikt nie zostanie. Żeby udało się zatrzymać Radamela Falcao, Adriana, Ardę Turana, Atletico musiałoby awansować do Ligi Mistrzów. Na kolejkę przed końcem ligi hiszpańskiej jest na piątym miejscu. Do czwartego, dającego prawo startu w eliminacjach LM, traci dwa punkty.
Athletic jest w tabeli dopiero 10., mistrzem Hiszpanii nie był od 28 lat (Atletico – od 16), to jego drugi finał europejskich pucharów, pierwszy był w 1977, gdy przegrał z Juventusem walkę o Puchar UEFA. Niedługo zagra też z Barceloną w finale Pucharu Króla. I choć może jeszcze zostać z pustymi rękami, to i tak będzie rewelacją tego sezonu. Głównie dzięki Marcelo Bielsie, trenerskiemu szaleńcowi z Rosario.