Finał Ligi Europejskiej: noc kontra dzień

Dziś o 20.45 (TV 4) finał Athletic – Atletico. Dzień mierzy się z nocą

Publikacja: 09.05.2012 01:08

Są w  finale dwa kluby z Hiszpanii, obydwa mają argentyńskich trenerów, kibiców przyzwyczajonych do cierpienia, noszą te same biało-czerwone pasy w herbach i na koszulkach. I nawet nazwę mają tę samą, bo Athletic nazywałby się Atletico, gdyby go nie zakładali angielscy stoczniowcy z Bilbao. Ale dzieli je przepaść. Ich trenerów też, choć jeden nazywa się uczniem drugiego.

Athletic Bilbao to romantyzm, tradycja, stadion San Mames nazywany Katedrą, przywiązanie do baskijskich korzeni, kibice w beretach, porządek i rachunki płacone na czas. Atletico Madryt to romantyzm, mętna woda, grube ryby i 200 mln euro długu u hiszpańskiego fiskusa.

Athletic wybiera piłkarzy tylko spośród Basków (nie jest ich znowu tak mało, 3 miliony – Słoweńców jest o milion mniej, a mieli drużynę w mistrzostwach Europy i mundialach). Atletico kupuje  ich z całego świata, Athletic wychowuje. Jedni mają jedną z najsłynniejszych i najlepszych szkółek piłkarskich w Hiszpanii. Drudzy przez długi czas szkoleniem młodzieży się brzydzili. Athletic może dać reprezentacji Hiszpanii nawet czterech piłkarzy na Euro 2012. Atletico nie da żadnego.

Athletic to piłkarska demokracja, jeden z czterech klubów Hiszpanii (obok Barcelony, Realu i Osasuny), w których prezesa wybierają sobie socios (udziałowcy). I ci socios wolą spaść z ligi, niż odstąpić od swoich zasad. A Atletico jest od dawna monarchią, z dynastą Gilów na tronie. W Athletic prezesem jest Josu Urrutia, który piłkarzem tego klubu był przez kilkanaście lat. W Atletico – Miguel Angel Gil Marin. Czyli syn słynnego Jesusa Gila y Gila, prezesa, który lubił zwalniać trenerów i wszystko brać, a za nic nie płacić. To on rozpędził kiedyś na cztery wiatry juniorskie drużyny Atletico – choć wychowały Raula – i on wszczepił klubowi  gen chaosu i cwaniactwa, którego nie można wytępić do dziś. W Athleticu się buduje, a w Atletico gasi się pożary. Średnio co rok zmienia się tam trener i co rok odchodzi po kilkunastu piłkarzy. Żeby się działo, i żeby zarobili zaprzyjaźnieni pośrednicy.

Z drużyny, która dwa lata temu wygrała Puchar UEFA, nie został już właściwie nikt. I z tej, która dziś zagra w Bukareszcie, też może nikt nie zostanie. Żeby udało się zatrzymać Radamela Falcao, Adriana, Ardę Turana, Atletico musiałoby awansować do Ligi Mistrzów. Na kolejkę przed końcem ligi hiszpańskiej jest na piątym miejscu. Do czwartego, dającego prawo startu w eliminacjach LM, traci dwa punkty.

Athletic jest w tabeli dopiero 10., mistrzem Hiszpanii nie był od 28 lat (Atletico – od 16), to jego drugi finał europejskich pucharów, pierwszy był w 1977, gdy przegrał z Juventusem walkę o Puchar UEFA. Niedługo zagra też z Barceloną w finale Pucharu Króla. I choć może jeszcze zostać z pustymi rękami, to i tak będzie rewelacją tego sezonu. Głównie dzięki Marcelo Bielsie, trenerskiemu szaleńcowi z Rosario.

Jeśli te dwa kluby się różnią, to co powiedzieć o ich trenerach. Kiedyś Diego Simeone grał dla Marcelo Bielsy w reprezentacji Argentyny, nazywa go nawet swoim nauczycielem, ale to postaci z innych planet.

Bielsa – zamyślony, cichy, mina cierpiętnika, okulary na łańcuszku, notatki pod pachą. Simeone – twarz rekruta, pewny siebie i donośny. Był wielkim piłkarzem, a Bielsa – żadnym, nawet gdyby nie poważna kontuzja, kariery by nie zrobił. Został trenerem obsesjonatem. Trochę dziwacznym, trochę zgorzkniałym, zawsze idącym swoją drogą. Takim, który woli po swojemu przegrać, niż wygrać zabijając futbol.

Athletic to tradycja i porządek. Atletico: mętna woda, grube ryby i długi. Ale też większe sukcesy

Jest synem wielkiego argentyńskiego prawnika, jego brat Rafael był kilka lat temu ministrem spraw zagranicznych Argentyny, siostra Maria Eugenia – wicegubernatorką Santa Fe. A jego futbol wciągnął bez reszty. Piłkarze mówią, że Bielsa nie myśli o niczym innym. Jeden z nich wspominał, że trener nawet na jego ślub przyszedł z materiałami do analizy meczu pod pachą.  To m.in. do niego przyjechał po naukę Pep Guardiola, gdy postanowił zostać trenerem. I wciąż jest w Bielsę wpatrzony. – Jego Athletic gra z sercem na dłoni. Czy wygrywają, czy przegrywają, robią cały czas to samo. Są prezentem dla futbolu – mówił niedawno. Bielsa przyjechał do Bilbao z Chile, gdzie z tamtejszej reprezentacji zrobił jedną z najsilniejszych i najładniej grających w Ameryce Południowej. A potem przeniósł swoje obsesje i pomysły do kraju Basków.

– Jest 36 różnych sposobów porozumiewania się podaniem – powiedział kiedyś. Nienawidzi, gdy piłkarz porozumiewa się podając na boki albo wykopując daleko do przodu. Uczy zawodników wszystkiego od nowa: jak lepiej biegać, jak wrzucać piłkę z autu, jak kopać. Do znudzenia. – Dziś obejrzymy po treningu analizę 600 meczów i wysłuchamy 32 wykładów – rzucił któregoś dnia do dziennikarzy napastnik Iker Muniain. Półżartem, choć pewności nie ma.

W tym czasie Diego Simeone, sprowadzony w grudniu, by ratować Atletico po chaotycznych rządach Gregorio Manzano, robił swoim piłkarzom bardzo krótkie wykłady: „Wyp... piłkę!". Jak przystało na byłego defensywnego pomocnika, który sam mówił o sobie, że gra z nożem w zębach.

Bielsa po przyjściu do Bilbao rozsypał wszystkie puzzle tak, że po kilku kolejkach drużyna była w strefie spadkowej, a potem ułożył je na nowo i gra w finale Ligi Europejskiej.  Simeone złapał rozlazły zespół w swój uścisk i ciągnie go do przodu. Bielsa żąda od piłkarzy, by grali głową i sercem. Simeone stawia na serce i cojones. Może wyjść z tego wielki mecz.

Są w  finale dwa kluby z Hiszpanii, obydwa mają argentyńskich trenerów, kibiców przyzwyczajonych do cierpienia, noszą te same biało-czerwone pasy w herbach i na koszulkach. I nawet nazwę mają tę samą, bo Athletic nazywałby się Atletico, gdyby go nie zakładali angielscy stoczniowcy z Bilbao. Ale dzieli je przepaść. Ich trenerów też, choć jeden nazywa się uczniem drugiego.

Athletic Bilbao to romantyzm, tradycja, stadion San Mames nazywany Katedrą, przywiązanie do baskijskich korzeni, kibice w beretach, porządek i rachunki płacone na czas. Atletico Madryt to romantyzm, mętna woda, grube ryby i 200 mln euro długu u hiszpańskiego fiskusa.

Athletic wybiera piłkarzy tylko spośród Basków (nie jest ich znowu tak mało, 3 miliony – Słoweńców jest o milion mniej, a mieli drużynę w mistrzostwach Europy i mundialach). Atletico kupuje  ich z całego świata, Athletic wychowuje. Jedni mają jedną z najsłynniejszych i najlepszych szkółek piłkarskich w Hiszpanii. Drudzy przez długi czas szkoleniem młodzieży się brzydzili. Athletic może dać reprezentacji Hiszpanii nawet czterech piłkarzy na Euro 2012. Atletico nie da żadnego.

Pozostało 80% artykułu
Piłka nożna
Jak uzdrowić reprezentację Brazylii? Pomysł prezydenta oznaczałby rewolucję w kadrze
Piłka nożna
Liga Narodów. Francja – Izrael. Mecz najwyższego ryzyka
Piłka nożna
Ostatni tydzień z Ligą Narodów. Kto awansuje, a kto spadnie?
Piłka nożna
Robert Lewandowski kontuzjowany. Nie zagra w reprezentacji Polski
Materiał Promocyjny
Big data pomaga budować skuteczne strategie
Piłka nożna
Nieoczekiwana porażka Barcelony. Wielka stopa Roberta Lewandowskiego
Materiał Promocyjny
Seat to historia i doświadczenie, Cupra to nowoczesność i emocje