Liverpool: z raju do piekła

Cierpliwość miała być kluczem do pokonania FC Basel, ale wicemistrzowie Anglii chyba źle zrozumieli swojego trenera: za późno ruszyli do ataku i odpadli z rozgrywek.

Publikacja: 11.12.2014 01:12

Liverpool: z raju do piekła

Foto: AFP

Kiedy Steven Gerrard pięknym strzałem z rzutu wolnego doprowadził w meczu z FC Basel do wyrównania, 40 tys. kibiców liczyło, że w ostatnich ośmiu minutach wydarzy się cud: Liverpool zdobędzie drugiego gola i wyjdzie z grupy. Ale magii, która dziesięć lat temu pozwoliła Anglikom pokonać rzutem na taśmę Olympiakos Pireus i zakwalifikować się do fazy pucharowej, a potem odwrócić losy wydawałoby się przegranego finału w Stambule, we wtorkowy wieczór zabrakło.

– Nie zasłużyliśmy na awans. Byliśmy po prostu za słabi – nie ukrywał Gerrard, daleki od swojej najlepszej formy. – Pierwsza połowa była rozczarowująca, druga wspaniała. Trzeba pamiętać, że nie mogło zagrać kilku kontuzjowanych zawodników, poza tym uważam, że Lazar Marković niesłusznie został ukarany czerwoną kartką (uderzył rywala w twarz – przyp. red.). Musimy zrobić wszystko, by wrócić tu za rok, bogatsi o doświadczenia – przyznał Brendan Rodgers. Tylko czy trener dostanie szansę, by odkupić winy?

Liverpool w Premier League zajmuje dopiero dziewiąte miejsce, przed nim trudne spotkania z Manchesterem United i Arsenalem. Niewykluczone, że przepustki do LM trzeba będzie szukać w Lidze Europejskiej, w majowym finale na Stadionie Narodowym w Warszawie.

„Daily Telegraph" nie ma wątpliwości, że pieniądze ze sprzedaży Luisa Suareza do Barcelony można było wykorzystać lepiej. Mario Balotelli nie strzelił w lidze ani jednej bramki, Marković, który kosztował dwa razy więcej niż wszyscy piłkarze pozyskani latem przez drużynę z Bazylei (20 mln funtów), zaczął tylko dwa mecze w podstawowym składzie, Emre Can częściej leczył kontuzję, niż grał, a Adam Lallana po transferze z Southampton stracił formę.

Nie zasłużyliśmy na awans. Byliśmy po prostu za słabi – przyznał Steven Gerrard

Reklama
Reklama

Transferowe niewypały, odejście Suareza czy kontuzja Daniela Sturridge'a to zdaniem gazety niejedyne problemy Liverpoolu. Jest nim także mania wielkości i zbytnie przywiązanie do pięknej klubowej historii. „Liverpool wyszedł na spotkanie z Basel z bramkarzem, który nie wie, czy wykopać piłkę czy ją wyrzucić; ze środkowymi obrońcami, którym za miesiąc kłopoty sprawić może czwartoligowy AFC Wimbledon (w Pucharze Anglii – przyp. red.); z pomocnikami, których gole i asysty znają tylko czarodzieje statystyki; z 32-letnim napastnikiem bez formy".

Liverpool nie jest pierwszą angielską ofiarą szwajcarskiego Kopciuszka. W internecie krąży rysunek, na którym kibic z Anfield podtrzymywany jest przez fanów Chelsea i Tottenhamu śpiewających hymn Liverpoolu „You'll Never Walk Alone".

W poprzednim sezonie Basel dwukrotnie pokonało Chelsea w fazie grupowej Ligi Mistrzów, a rok wcześniej wyeliminowało po rzutach karnych Tottenham w ćwierćfinale Ligi Europejskiej. Na rysunku zabrakło jeszcze kibica Manchesteru United. Trzy lata temu Czerwone Diabły przegrały w Bazylei 1:2 i tak jak Liverpool pożegnały się z piłkarskim rajem.

Piłka nożna
Naukowcy ostrzegają przed upałami. Czy Amerykanie są przygotowani na mundial?
Materiał Promocyjny
25 lat działań na rzecz zrównoważonego rozwoju
Piłka nożna
Smutny początek sezonu przy Łazienkowskiej. Legia wygrała w ciszy
Piłka nożna
Klubowe mistrzostwa świata. PSG rozbiło Real i w finale zagra z Chelsea
Piłka nożna
Legia zaczyna sezon. Z nowym trenerem, ale bez nowych piłkarzy
Piłka nożna
Koniec marzeń polskich piłkarek. Debiutantki żegnają się z mistrzostwami Europy
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama