– Nie myślcie, tylko biegajcie – mówił swoim piłkarzom przed meczem na Vicente Calderon trener Atletico Diego Simeone. Takie prymitywne metody miały wytrącić Katalończyków z równowagi i można powiedzieć, że przez ponad godzinę przynosiły efekt. Ale wystarczył jeden błysk Leo Messiego, by cały wysiłek bramkarza Jana Oblaka i jego kolegów z obrony poszedł na marne, a Barcelona nie musiała czekać ze świętowaniem tytułu do ostatniej kolejki. „Liga pod dyktando Messiego" – napisała „Marca".

Dokładnie rok temu, 17 maja, Atletico przyjechało na Camp Nou jako lider, zremisowało i zostało mistrzem. Upokorzenie było tym większe, że Katalończycy pierwszy raz od 2008 roku zakończyli sezon bez trofeum. Teraz maszerują po trzy, tak jak w 2009 roku, i ciężko znaleźć powód, dla którego miałoby się to im nie udać.

30 maja finał Pucharu Króla z Athletikiem Bilbao, tydzień później finał Ligi Mistrzów z Juventusem. A już w najbliższą sobotę mistrzowska feta na własnym stadionie, po spotkaniu z Deportivo La Coruna.

Drużyna Cezarego Wilka, dzięki zwycięstwu nad Levante (2:0), wciąż broni się przed spadkiem. Remis Valencii z Celtą (1:1) sprawia natomiast, że szans na czwarte miejsce, pozwalające na grę w eliminacjach Ligi Mistrzów, nie straciła jeszcze Sevilla. Grzegorz Krychowiak w niedzielę odpoczywał, zwycięstwo nad Almerią (2:1) oglądał z ławki. Nie był to udany wieczór dla Przemysława Tytonia, wpuścił trzy gole, a Elche przegrało z Athletikiem Bilbao (2:3).

Realowi na otarcie łez pozostanie tytuł króla strzelców Cristiano Ronaldo (hat-trick w wygranym 4:1 meczu z Espanyolem). Choć z takimi sądami lepiej może się wstrzymać. Jeśli Messi będzie chciał, to te cztery brakujące do Portugalczyka bramki w ostatniej kolejce nadrobi. Nie takie rzeczy widziała Hiszpania.