Dwutygodniowej przerwy na mecze reprezentacji z największym utęsknieniem wypatrywano w Poznaniu. Lech miał – według słów trenera Macieja Skorży – „rozpocząć sezon na nowo". Przerwa miała dać szkoleniowcowi czas na naprawę wszystkiego, co od początku sezonu nie funkcjonowało, a piłkarzom zmęczonym grą co trzy dni – chwilę odpoczynku.
Tymczasem zderzenie z rzeczywistością okazało się wyjątkowo nieprzyjemne. Lech jak przegrywał w ekstraklasie, tak od przegrywania to drugie otwarcie sezonu rozpoczął. Do Poznania przyjechało Podbeskidzie Bielsko-Biała, które przed sobotnim meczem zajmowało miejsce w strefie spadkowej. Po zwycięstwie 1:0 na stadionie przy ulicy Bułgarskiej zespoły zamieniły się miejscami w tabeli.
Podbeskidzie opuściło strefę pod kreską, a mistrz Polski znalazł się na miejscu spadkowym. W całej Europie tylko jeden obrońca tytułu także zajmuje miejsce zagrożone degradacją – to węgierski Videoton. Być może ten fakt najlepiej tłumaczy, dlaczego Lech jesienią zagra w fazie grupowej Ligi Europejskiej – przecież to właśnie mistrz Węgier był rywalem Lecha w decydującej fazie walki o europejskie puchary.
Skorża po meczu próbował zachować zimną krew: – Nie dopuszczę do wybuchu paniki – mówił na konferencji prasowej. – Mamy problem, ale sobie z nim poradzimy. Z pokorą przyjmiemy to, co napiszą o nas media, i z pokorą wysłuchaliśmy tego, co mieli do powiedzenia kibice.
A ci nie przebierali w środkach. Gwizdy, przekleństwa, a także szyderstwa – to wszystko dało się słyszeć na stadionie przy Bułgarskiej w sobotę. W pewnym momencie fani Lecha nagradzali gromkim „ole" każdą wymianę podań zawodników gości.