Remis 1:1 z Holandią w Rotterdamie wlał nadzieję w serca kibiców, którzy od tego momentu ruszyli tłumnie po bilety na mecz z Finlandią. Dodał też otuchy samym piłkarzom, którzy udowodnili samym sobie, że nawet na wyjeździe i z trudnym rywalem mogą osiągnąć korzystny wynik, a skoro tak, to zwycięstwo u siebie z przeciętną Finlandią stawało się obowiązkiem.
Jan Urban w ciągu kilku dni pracy z kadrą zdołał ją całkowicie odmienić. Treningów zbyt wielu nie przeprowadził, więc chyba bardziej chodziło o stworzenie odpowiedniej atmosfery i nakreślenie piłkarzom jasnych zadań, bo wreszcie każdy robi na boisku to, co umie i powinien. Jest mniej chaosu niż u Michała Probierza i rzucania się od pomysłu do pomysłu.
Czytaj więcej
Chociaż raz to my mieliśmy szczęście. Polacy byli od przeciwników słabsi pod każdym względem, ale...
Polska – Finlandia. Bez finezji, ale z konsekwencją i dyscypliną
Polacy w drugim meczu z rzędu wyszli w tym samym składzie, a w trakcie meczu selekcjoner przeprowadzał takie same zmiany jak w Rotterdamie. Tak właśnie grała reprezentacja Polski na Stadionie Śląskim od pierwszej minuty. Może właśnie dlatego obrońcy nie wpadali w panikę, wyprowadzając piłkę spod własnego pola karnego, ale dostarczali ją pomocnikom, a bliżej pola karnego za granie brali się skrzydłowi i napastnicy.
Nie było w tym jeszcze zbyt wiele finezji, ale konsekwencja i dyscyplina, które w końcu przełamały fińską obronę. Wystarczył wysoki pressing i realizowanie założeń taktycznych. Jakub Kamiński odebrał piłkę fińskiemu obrońcy, wpadł w pole karne i podał po ziemi na drugą stronę, a tam już był Matty Cash, który w taktyce Urbana ma dużo zadań ofensywnych. Prawy obrońca Aston Villi uderzył po ziemi i to wystarczyło, żeby Polacy objęli prowadzenie.