Reprezentacja Polski nigdy wcześniej nie grała w takim składzie. Jerzy Brzęczek oszczędzał siły Łukasza Fabiańskiego i Wojciecha Szczęsnego, Kamila Glika, Roberta Lewandowskiego, Grzegorza Krychowiaka, Kamila Grosickiego. W pierwszej jedenastce wybiegli na boisko zawodnicy z dziesięciu różnych klubów. Dla Roberta Gumnego i Przemysława Płachety to był debiut.
Trudno w tej sytuacji o ładną grę, tym bardziej, że Ukraińcy, mimo że też nie w optymalnym składzie, byli lepsi technicznie, szybsi, trzech graczy Szachtara Donieck dobrze się rozumiało, a Andrij Jarmolenko sprawdzał się w roli dyrygenta. To do nich należała przewaga. W pierwszej połowie oddali pięć celnych strzałów, a my dwa.
Polacy mieli sporo szczęścia. Gdyby w 11. minucie Jarmołenko wykorzystał rzut karny, być może to goście zostaliby zwycięzcami. Ale trafił w słupek. Na przebieg gry to nie wpłynęło - Ukraińcy wciąż piłkę sobie podawali, a my im przeszkadzaliśmy. Jacek Góralski i Mateusz Klich robili to bardzo dobrze, ale przede wszystkim to był mecz mającego dużo pracy bramkarza Łukasza Skorupskiego.
Bardzo pomógł nam tez 21-letni bramkarz ukraiński Andrij Łunin. Tylko on wie dlaczego w niegroźnej sytuacji postanowił wybiec czterdzieści metrów od bramki. Blisko linii bocznej nie opanował piłki, zabrał mu ją Piotr Zieliński, wystawił Krzysztofowi Piątkowi, a ten kopnął z tej odległości i trafił do pustej bramki. To coś takiego, jak rzut szczypiornisty Artura Siódmiaka przez całe boisko w meczu mistrzostw świata z Norwegią.
Kiedy w drugiej połowie obydwaj trenerzy Brzęczek i Andrij Szewczenko zaczęli przeprowadzać zmiany, okazało się, że mamy lepszych rezerwowych. Najwięcej szczęścia miał Jakub Moder. Strzelił bramkę w drugim kontakcie z piłką po wejściu na boisko kilkadziesiąt sekund wcześniej. Najpierw po wolnym Mateusza Klicha i dośrodkowaniu Płachety trafił piłką w słupek, a sekundę później już do bramki.