To jest jedyna dobra wiadomość. Mecz stanowił dobrą okazję dla zawodników, żeby pokazać co potrafią. Maltańczycy byli słabsi pod każdym względem. Technicznym, szybkościowym, nawet fizycznym, bo po wielu starciach z naszymi zawodnikami potrzebowali pomocy medycznej.
Jeśli wymieniali między sobą podania, to tylko w środku boiska, gdzie nikt im nie przeszkadzał. Pod naszą bramką już nie, bo nikt ich tam nie dopuszczał. Udało im się więc oddać z daleka dwa i pół strzału z daleka i nawet zdobyli rzuty rożne. To było wszystko.
Czytaj więcej
Polacy pokonali Maltańczyków 2:0 i po dwóch meczach eliminacji mistrzostw świata mają sześć punkt...
Okazji do pokazania umiejętności było więc sporo, ale Polacy z nich nie korzystali. Nawet na tle przeciwnika, grającego na poziomie polskiej drugiej ligi nasi nie wykorzystali dużej przewagi. Owszem, często strzelali, ale niecelnie. Nie zdołali przeprowadzić wielu akcji, godnych zapamiętania i kończących się bramką.
Padły dwie, będące efektem przewagi i niezbyt wyrafinowanych zagrań. Obydwie zdobył Karol Świderski, który wyraźnie dobrze czuł się na boisku. Grający obok niego w ataku Krzysztof Piątek - wprost przeciwnie. A kiedy na ostatnie pół godziny wszedł Robert Lewandowski, poza strzałem z wolnego nie miał ani jednej sytuacji bramkowej. Sam nie wypracował, koledzy nie pomogli.