Bosman w 1990 r. grał w małym belgijskim klubie RC Liege i kończył mu się kontrakt. Działacze zaproponowali 26-letniemu wówczas pomocnikowi czterokrotną obniżkę pensji. Piłkarz nie chciał się na to zgodzić, poprosił o wystawienie na listę transferową. Miał nawet propozycję gry w innym zespole – francuskiej Dunkierce. RC Liege chciało jednak pieniędzy za odejście swojego zawodnika. Wyceniło go na 300 tysięcy euro.
– Zdziwiłem się, bo przecież zaproponowali mi czterokrotnie niższy kontrakt, czyli tak jakby moja wartość sportowa spadła cztery razy, a kupili mnie dwa lata wcześniej za 75 tysięcy euro. Wynająłem adwokata. Sądziłem, że sprawa zakończy się w dwa tygodnie – opowiadał Bosman.
Nikomu nieznany pomocnik rozegrał jedną z najważniejszych akcji w światowym futbolu, choć nie na boisku, ale w gmachu sądu. Mecz trwał pięć lat. Adwokaci Bosmana uznali, że ta sprawa narusza zasadę swobodnego zatrudniania pracowników w krajach Unii. Piłkarz zaskarżył klub, belgijską federację, UEFA – i w końcu wygrał.
Ostateczny wyrok – na wniosek sądu apelacyjnego z Liege – wydał Trybunał Sprawiedliwości w Luksemburgu 15 grudnia 1995 r. Uzasadnienie wyroku mówiło, że każdy obywatel UE, także piłkarz, może żyć i pracować w dowolnym kraju unijnym. Piłkarze mogli więc zmieniać zespoły po zakończeniu kontraktu, zlikwidowano także przepis UEFA mówiący o tym, że klub może zatrudnić tylko trzech piłkarzy zagranicznych. Od czasu orzeczenia w sprawie Bosmana w drużynie może występować tylu zagranicznych zawodników z krajów wspólnoty europejskiej, ilu ma ochotę kupić prezes.
– Pierwsze dwa lata po orzeczeniu to czas paniki w świece futbolu. Piłkarze, którym kończył się kontrakt, mogli przecież wybrać nowe miejsce pracy. Kluby, które bały się stracić najlepszych zawodników, podpisywały długoletnie kontrakty, często podwajając ich wartość. To zapewniło stabilność zawodnikom – wspomina Theo van Seggelen, sekretarz generalny FiFPro, światowego związku zawodowego piłkarzy.